The Melvins, zanim wydali dwudziesty piąty studyjny album Basses Loaded, przygotowali dla swoich najwierniejszych sympatyków nie lada gratkę. Niespodziewanie do sprzedaży trafił zarejestrowany w 1999 roku materiał Three Men and A Baby, na którym obok Kinga Buzzo, Dale'a Crovera oraz Kevina Rutmanisa pojawił się znany z godheadSilo Mike Kunka.
Nagrania przeleżały w archiwach ponad piętnaście lat i dobrze się stało, że w końcu ktoś sobie o nich przypomniał. Odtworzenie dwunastu pozycji wiąże się z natychmiastową teleportacją do jakże odległego, zwłaszcza z obecnej perspektywy, XX wieku. Kompozycyjne bogactwo, produkcyjny luz, niesamowita chemia między muzykami wyzwalają poczucie intensywnej tęsknoty do rządzącej się specyficznymi prawami, rockowej rzeczywistości lat 90-tych. Wydawnictwo w pierwszej części wypełniają bardzo przejrzyste, wręcz piosenkowe numery. Mamy tutaj wyróżniający się interesującymi perkusyjnymi przekładankami oraz gitarowo-basowymi zapaściami „Chicken 'n' Dump”. Pozostający w zaskakująco speedmetalowym formacie, dziki „Limited Teeth”, którego fragment od 1:30 do 2:30 mógłby z powodzeniem ubarwić któryś z krążków tzw. „wielkiej czwórki” thrash metalu. „Bummer Conversation” z miejsca wpada w ucho za sprawą chwytliwego, idealnie skrojonego refrenu. Basowa miazga w komediowym „Annalisa” oraz dawka solidnego rocka w „Read the Label (It's Chili)” zamykają bardziej przystępny rozdział produkcji, wywołując tym samym poczucie rozluźnienia oraz relaksu. Tę bardziej skomplikowaną i eksperymentalną odsłonę wydawnictwa inauguruje dość abstrakcyjny, i zwłaszcza za sprawą partii wokalnych, skutecznie nawiązujący do swojego osobliwego tytułu „A Dead Pile of Worthless Junk”. Dalej jest nie tylko ciekawiej, ale i weselej. Schizofreniczny, ciągle zapadający się, ociężały funk-rockowy „Dead Canaries” oraz szalony, psychodeliczny, punkowo-thrashowy „Pound the Giants” wywołują prawdziwy zawrót głowy. Bukiet fantastycznej różnorodności uzupełniają znakomite na całej płycie bębny Crovera (wyborne solo w świetnym „A Friend in Need Is a Friend You Don't Need”). Spory podziw budzą również leniwy, oparty na perkusyjnych wyliczankach oraz gitarowych spowolnieniach „Lifestyle Hammer”, a także będący jego przedłużeniem garażowy, potężny, pełen spięć „Gravel”. Rewelacja. A całość zamyka... grindcorowy, makabryczny „Art School Fight Song!”
Niezliczoną liczbę wydawnictw Melvinsów można podzielić na te, które mogą nowego słuchacza wciągnąć do szamańskiego kręgu Buzza Osborne'a i do tych zalicza się każdy kolejny studyjny album grupy. Three Men And A Baby w swojej cudownej dziwaczności został zaadresowany przede wszystkim do tych, którzy w tym buzzowym kręgu od jakiegoś czasu już funkcjonują. Dla tych ta produkcja okaże się prawdziwą perłą.
[Dariusz Rybus]