polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

38. Konfrontationen
Nickelsdorf | 20-23.07.17

Festiwal Konfrontationen jest doświadczeniem wyjątkowym. Nie ma rozmachu, jest całkowicie antyfestiwalowy, rzadko kiedy zobaczymy tu artystów, którzy właśnie są w trakcie kilkutygodniowej trasie po Europie. Miejsce, w którym odbywają się koncerty, Jazzgalerie w nieco ponad półtora tysięcznym Nickelsdorfie, jest przestrzenią swojską, przytulną, trochę staroświecką, ale przez to z klimatem stworzonym bez niepotrzebnego napięcia. Muzyków grających na Konfrontationen można spotkać przy barze, rozmawiać z nimi do samego rana. Większość osób, która w niej uczestniczy pochodzi z Austrii, ale też krajów ościennych: Niemiec, Słowacji, Węgier, Rumunii; przyjeżdżają tu także osoby z Ameryki, Francji czy Wielkiej Brytanii. Kameralny klimat sprzyja odbiorowi muzyki, a jeśli zespół nie zacznie o czasie to nic wielkiego się nie stanie; za chwilę i tak o początku kolejnego koncertu przypomni jeden z pracowników, chodząc wokół sceny niczym woźny z dzwonkiem zapowiadającym lekcję. Drugi aspekt owej specyficzności to skumulowanie w programie muzyki improwizowanej. Często skonstruowanym bardzo klasycznie z naciskiem na free-jazz, ale z pewnymi wyjątkami wartymi uwagi. Z jednej więc strony mało tu muzycznego zróżnicowania stylistycznego, z drugiej festiwal daje do myślenia zwłaszcza na tydzień czy dwa po, kiedy emocje opadną, kiedy te najmocniejsze koncerty rezonują i zostają w pamięci. Z takiej właśnie perspektywy chciałbym przedstawić moją relację z 38 edycji Konfrontationen - drugiej, w której przyszło mi uczestniczyć - próbując podjąć się pewnej kategoryzacji obejrzanych koncertów.

Silne osobowości

Muzyka improwizowana to konstelacja wyrazistych osobowości, którym w ciągu wielu lat udało się wypracować charakterystyczny język i formę, odróżniających ich od innych. Improwizacja to przecież forma wyrażania się, umiejętność dialogowania i reagowania. Konfrontationen AD 2017 pokazało także że często te właśnie postaci są w stanie przyćmić innych wykonawców, którzy albo nie odnajdują się we wspólnym dialogu albo zwyczajnie nie mają takiej mocy i charyzmy. Pierwsze takie wrażenie odniosłem przy koncercie otwarcia duetu Joris Roelofs/Han Bennink. Kto widział tego drugiego wie, że na scenie potrafi stworzyć niemal cyrk, nie będący kabaretem, ale frapującym rozwinięciem idei muzyki improwizowanej. Pierwsza, trochę nudna część koncertu polegała praktycznie na dosyć rytmicznym akompaniowaniu Roelofsowi, a na dodatek była zachowawcza. W drugiej Bennink wyszedł przed zestaw perkusyjny z werblem i grał tylko na nim, podrzucał pałeczkami czy w końcu zaczął nimi grać na wszystkim dookoła. Przyćmił tym kolegę z zespołu, ale jednocześnie pokazał żywioł, napędzał sam siebie. Na scenei był sobą, improwizując. 

Nieoczekiwanie inny wieczór skradł Phil Minton, który drugiego dnia zagrał w “zastępstwie” za chorą Ute Wassermann w projekcie Radio Tweets. Mintona zobaczyłem po raz pierwszy stosunkowo późno, ale po ubiegłorocznych trzech koncertach tego artysty, jestem jego absolutnym fanem: tego, jak moduluje swój głos, jak łamie przyzwyczajenia do tego, co ustami można zrobić na scenie, kiedy staje się niemal szafą grającą, mieszając emocje od złości po komediowe dźwięki, a jednocześnie będąc jednoosobowym teatrem. Przy mało kim jak przy nim istotne jest oglądanie tego, co robi na żywo i to wszystko sprawiło, że całkowicie niemal zdominował występ. Może wystarczyłoby gdyby obok niego zasiadł sam Richard Scott z syntezatorem modularnym, który budował ciekawe warstwy tła dla Mintona, ale Birgit Ulher grająca na trąbce, dosyć mocno została przez niego przysłonięta. Na szczęście wykorzystała też radio, głośniczki i drobne elementy, które kontrapunktowały wokalne wygibasy Brytyjczyka.

Osobą, która niemal regularnie odwiedza Konfrontationen, być może i z tego powodu, że w Nickelsdorfie mieszka, jest Paul Lovens. Technika gry jest bardzo pierwotna, perkusja brzmi surowo, jakby z rzadka rezonowała; najważniejsze są w niej sonorystyczne zagrania i suche, spontaniczne wygrywanie na poszczególnych częściach zestawu. Lovens na scenie wystąpił ze Stenem Sandelem (który grał też w kwintecie Susany Santos Silvy), co było połączeniem ciekawym - pomimo że był postacią bardziej wyrazistą to fortepian Szweda ciekawie uzupełniał surowe zagrania Niemca.

Do charyzmatycznych osób dodałbym Joe McPhee, który wystąpił na festiwalu dwukrotnie. Najpierw w memoriale ku czci Clifforda Thorntona (tego typu koncerty są stałym punktem austriackiego festiwalu), razem z Daunikiem Lazro na saksofonach, Jean-Marc Foussatem za syntezatorem modularnym i Makoto Sato na perkusji. Z perspektywy Amerykanina nie było to jego najlepszy występ: grał bardzo zachowawczo, za bardzo pilnował siebie i zespołu, nie dał się ponieść jak chociażby Lazro, który najlepiej zabłysnął w tym składzie. Z drugiej strony trochę nie potrzebne były tu perkusjonalia - duet dęciaków i syntezator zabrzmiałyby łącznie o wiele lepiej. Dlatego McPhee odrobił straty dwa dni później na koncercie “wyjazdowym” w położonym 7 kilometrów od Nickelsdorfu Kleylhofie. Najpierw w tamtejszym mini-amfiteatrze pojawił się duet LUFT: grający na kobzach Erwan Keravec i Mat Gutafsson na saksofonie tenorowym, a potem też na klarnecie. Francuz stworzył obłędne dźwiękowe warstwy - raz wkraczając na ścieżkę bliską drone-music, aby potem bardziej zawile prowadzić partie swojego instrumentu. Gustafsoon zawodził saksofonem niczym wijący się wąż - na początku ciekawie kontrapunktował kolegę, ale potem za bardzo popadł w swoją ryczącą formę, która mi trochę spowszedniała. Potem dołączył do nich McPhee - najpierw wydawał rezonujące i dronowe dźwięki na rurze PCV rezonujące i dronowe, co świetnie korespondowało z Keravecem; potem chwycił za puzon na zmianę z saksofonem. Gdy został na scenie sam z Gustafssonem, napięcie koncertu trochę opadło.

Starcie gigantów

Druga grupa koncertów, których na festiwalu było sporo to moment spotkania na scenie wielkich postaci improwizacji, którym udało się wspólnie wytworzyć nową jakość. Nikt nie zdominował reszty, ale wszyscy wspólnie zachowali równowagę, pokazując swoje najmocniejsze punkty. Bardzo dobrze pod tym względem wypadł koncert URUK w kościele (większym katolickim, w Nickelsdorfie jest jeszcze kościół ewangelicki). Mocne wrażenie zrobił duet perkusyjny Michaela Zeranga i Hamida Drake, którzy grali na różnej wielkości bębnach ramowych: mantrycznie, rytmicznie, tworząc wielowarstwowe etniczne tło dźwiękowe. Towarzyszyła im rewelacyjna wokalnie Isabelle Duthoit, która gęste i basowe dźwięki kontrapunktowała piskliwym wrzaskiem na pograniczu ryczenia i zawodzenia. Coś do czego wielu wokalistów wykorzystuje efekty, ona była w stanie stworzyć całkowicie samodzielnie. Czwartym ogniwem był Franz Hautzinger, który dopełniał wyższe rejestry na trąbce podbitej efektami, które zniekształcały jej brzmienie, dodawały pogłosu, a czasem loopował też poszczególne partie, niknące w sakralnej przestrzeni. Wciągający koncert.

Drake i Zerang zagrali też w duecie przedostatni koncert festiwalu w niedzielę - najpierw na bębnach ramowych, potem na perkusjonaliach - na swój sposób szamańsko, zwłaszcza kiedy Drake nucił i zawodził wokalizami do mikrofonu. To był niezwykły popis możliwości Amerykanina ale też jego charyzmy - szkoda, że po zmianie programu nie był to ostatni koncert, bo najbardziej wyraziście byłby w stanie zamknąć festiwal.

Najbardziej spektakularnym połączeniem sił umiejętności wybitnych osobowości był koncert ICP Orchestra, zamykający piątkowy wieczór, zagrany ku pamięci jednego ze współzałożycieli tego zespołu, Mishy Mengelberga, który zmarł w marcu. Dziesięć osób na scenie stworzyło koncert balansujący na pograniczu muzyki współczesnej i potężnie brzmiącego ensemble jazzowego. Fantastycznie zgrane dęciaki (Michael Moore, Ab Baars, Tobias Delius, Thomas Heberer, Wolter Wierbos), instrumenty smyczkowe (Mary Oliver, Tristan Honsinger, Ernst Glerum) wplecione pomiędzy fortepian Guusa Janssena i budującą często trzon utworów perkusję Hana Benninka stanowiły popis muzycznej ekwilibrystyki i współpracy. Była to improwizacja, często bazująca na nutach, ale swobodna, a jednocześnie mięsista. Rewelacyjny i rozbudowany koncert, mało surowy, ale złożony i frapujący.

Improwizacja jako słuchowisko

Podczas festiwalu odbyło się kilka koncertów, które przyjęły charakter improwizowanego słuchowiska. Rozumiem ten termin jako stworzenie zwartej dźwiękowej tkanki, w której rozmazuje się podział na kompozycje, a najważniejsze jest budowanie spójnej narracji, często formalnie zamykającej się w obrębie jednego utworu. Język poszczególnych muzyków buduje więc tutaj element zwartej układanki - to wciąż improwizacja, ale czasem przyjmująca formę para-teatralną czy właśnie słuchowiskową.

Najbardziej dobitnym tego przykładem był jeden z najlepszych koncertów całego festiwalu Trance Map+. Kluczową rolę grał w nim umiejscowiony w centralnym punkcie Evan Parker, który pod tą nazwą (bez plusa) nagrał już album z Matthew Wrightem. Teraz na scenie dołączyli do nich Adam Linson na kontrabasie oraz duet Spring Hell Jack czyli John Coxon i Ashley Wales. Ten ostatni to nagrywajacy od ponad dwóch dekad drum’n’bassowy duet, który tym razem wspólnie z Wrightem stworzył złożone plądrofoniczne słuchowisko na pograniczu muzyki konkretnej i filmowej. Parker doskonale je kontrapunktował świdrującymi i minimalistycznymi niekończącymi się partiami na saksofonie prostym. Było w tym coś onirycznego i usypiającego, ale jednocześnie mrocznego i zachwycającego narracją. Linson bardzo dobrze dopełniał basowo kompozycyjną tkankę. Wspólnie zbudowali niezwykły muzyczny spektakl na przecięciu brzmienia elektroniki, sampli, starych winyli i akustycznych brzmień instrumentów. 

Połowicznie udaną próbą, która miała zmierzać w podobnym kierunku, był koncert Klausa Filipa i Noid na komputerowym oprogramowaniu ppoll (stworzonym przez Filipa) oraz Hansa Kocha i Christiana Kobi na saksofonach. Połączenie dęciaków i generowanych na komputerze wysokich pasm dźwięku może i wypadłoby ciekawie, ale w Jazzgalerie niestety zniknęło. Na wpół plenerowa scena, sprawiła że dźwięk z laptopów uciekł, a przez większą część koncertu słychać było tylko saksofony. Może pomogłyby wizualizacje, a może zamknięta przestrzeń. Efekt pozostawił niedosyt, ale też poddał w wątpliwość, na ile sensowne i efektowne jest improwizowanie z laptopa. Mnie ono nie przekonuje.

Zaskoczył i chyba największe owacje dostał The “B” Quartet Magdy Mayas, Mazena Kerbaj, Mike’a Majkowskiego i Tony’ego Bucka. Każde z nich stworzyło dotychczas swój unikalny styl - ich suma okazała się doskonałym połączeniem. Z tego powodu wpisałbym ich też do kategorii “starcie gigantów”, chociaż - poza Buckiem - nie są to muzycy o aż tak wyrobionych pozycjach jak wcześniej wymienieni. Ich wspólny koncert doskonale jednak pokazał jak sugestywne formy poszczególnych artystów, mogą zabrzmieć razem: tremolo Majkowskiego, preparacje trąbki Kerbaja i wnikliwe, rozbudowane zniekształcenia dźwięku fortepianu Mayas, a nadto błyskotliwa i złożona gra na perkusji Bucka. Razem te elementy stworzyły muzyczną magmę, która napędzała się zagraniami kolejnych muzyków. Z niecierpliwością wyczekuję płyty, bo to chyba kwestia czasu. 

Zespół jako organizm

W The “B” Quartet każdy nie tylko znał swoje miejsce, ale we wspólnej improwizacji potrafił się nawzajem słuchać i reagować. Wbrew pozorom nie było to oczywiste, bo na Konfrontationen sporo koncertów pokazywało nieład, granie na zasadzie “każdy sobie”, momentami w niektórych przypadkach można było odczuć, że wielu muzyków nie słucha tego, co dzieje się na scenie. Ale były dwa zespoły kapitalne, zgrane i funkcjonujące jako sprawna maszyna od pierwszej sekundy do samego końca. Pierwszy z nich to wystepujący w piątek skład Kena Vandermarka, Steve’a Swella, Jona Rune Strøma i Paala Nilssen-Love. Ekstatyczny i rozpędzony, zwarty początek, potem bardziej frywolne jazzowe wstęgi i przekrzykiwania, aż wreszcie wyczerpujący i mocny finał. Każdy wpasował się w formę tej grupy, muzycy grali blisko siebie, goniąc się wzajemnie i wspólnie kontrolując. Swell wciągająco zawodził puzonem, Vandermark saksofonem, a potem klernetem. Nilssen-Love metalicznie wydobywał dźwięki z perkusjonaliów, grając rytmiczną sekcją zwarcie ze Strømem. Od pierwszych do ostatnich sekund przyciągali uwagę. Fantastyczny koncert.

Drugim takim momentem był koncert The Ames Room ostatniego dnia Konfrontationen. Will Guthrie grał z jednej strony podobnie do Nilssena-Love, ale jednocześnie nie tak gwałtownie. Trzaskał po talerzach ofensywnie, rytmicznie świetnie zgrywają się z Claytonem Thomasem na kontrabasie. Ten często w repetycjach wygrywał jedną nutę, bacznie obserwując saksofonistę Jean-Luca Guionneta, który poczuł się najbardziej frywolny. Ale dwójka pozostałych muzyków bacznie dotrzymywała mu kroku. Frenetyczny i bardzo intensywny koncert podzielony na dwie gwałtowne kompozycje, praktycznie nie pozwolił na wytchnienie. Był wyczerpujący na tyle, że pomimo braw, bis nie był potrzebny. Zraniony do krwi od intensywności palec Thomasa tylko podkreślił zacięcie i entuzjazm tego składu. Jeden z najlepszych koncertów najdobitniej pokazał jak brzmieć powinien zwarty i improwizujący skład, czego z przyjemnością się słuchało.

Improwizacja na Konfrontationen ma różne oblicza - te wskazane przeze mnie wyżej najbardziej do mnie przemówiły. Często zdarzały się zbyt schematyczne podejścia albo po prostu niewystarczająca komunikacja między muzykami. Spośród niemal dwudziestu koncertów można było wyłuskać te najlepsze.

Ich uzupełnieniem była sound-artowa wystawa "A Place to Stay" w dawnej stodole, będącą niejako kontynuacją ubiegłorocznej, poświęconej uchodźcom. Tym razem ekspozycja dotyczyła posiadania własnej przestrzeni, rozumianej w różnoraki sposób, także w wymiarze utopii, którą nie zawsze można osiągnąć. Częściowo dotyczyła nieistniejącej przestrzeni w niedalekim Kleylhof, której poświęcony był również film dokumentalny. Dowiedziałem się z niego m.in. że mieszkali tam uchodźcy podczas słynnego przemarszu przez Europę w 2015 roku. Konfrontationen prowokuje, odkrywa i w jego programie zawsze znajdzie się coś, co zaskoczy. Oby tak dalej.

[zdjęcia: Jakub Knera]

Han Bennink/Joris Roelofs Duo [fot. Jakub Knera]
Han Bennink/Joris Roelofs Duo [fot. Jakub Knera]
Han Bennink/Joris Roelofs Duo [fot. Jakub Knera]
Ken Vandermark / Steve Swell / Jon Rune Strøm / Paal Nilssen-Love [fot. Jakub Knera]
Ken Vandermark / Steve Swell / Jon Rune Strøm / Paal Nilssen-Love [fot. Jakub Knera]
Ken Vandermark / Steve Swell / Jon Rune Strøm / Paal Nilssen-Love [fot. Jakub Knera]
Ken Vandermark / Steve Swell / Jon Rune Strøm / Paal Nilssen-Love [fot. Jakub Knera]
Ken Vandermark / Steve Swell / Jon Rune Strøm / Paal Nilssen-Love [fot. Jakub Knera]
The Clifford Thornton Memorial Quartet [fot. Jakub Knera]
The Clifford Thornton Memorial Quartet [fot. Jakub Knera]
The Clifford Thornton Memorial Quartet [fot. Jakub Knera]
The Clifford Thornton Memorial Quartet [fot. Jakub Knera]
Uruk [fot. Jakub Knera]
Uruk [fot. Jakub Knera]
Uruk [fot. Jakub Knera]
Uruk [fot. Jakub Knera]
Uruk [fot. Jakub Knera]
Life And Other Transient Storms [fot. Jakub Knera]
Life And Other Transient Storms [fot. Jakub Knera]
Life And Other Transient Storms [fot. Jakub Knera]
Phil Minton / Birgit Ulher / Richard Scott  [fot. Jakub Knera]
Phil Minton / Birgit Ulher / Richard Scott  [fot. Jakub Knera]
Phil Minton / Birgit Ulher / Richard Scott  [fot. Jakub Knera]
Klaus Filip / Noid / Christian Kobi / Hans Koch [fot. Jakub Knera]
Klaus Filip / Noid / Christian Kobi / Hans Koch [fot. Jakub Knera]
ICP Orchestra  [fot. Jakub Knera]
ICP Orchestra  [fot. Jakub Knera]
ICP Orchestra  [fot. Jakub Knera]
ICP Orchestra  [fot. Jakub Knera]
ICP Orchestra  [fot. Jakub Knera]
Luft [fot. Jakub Knera]
Luft [fot. Jakub Knera]
Luft [fot. Jakub Knera]
Luft + Joe McPhee [fot. Jakub Knera]
Joe Mcphee / Mats Gustafsson Duo [fot. Jakub Knera]
Joe Mcphee / Mats Gustafsson Duo [fot. Jakub Knera]
Matagi Ili  [fot. Jakub Knera]
Matagi Ili  [fot. Jakub Knera]
Matagi Ili  [fot. Jakub Knera]
The "B" Quartet [fot. Jakub Knera]
The "B" Quartet [fot. Jakub Knera]
The "B" Quartet [fot. Jakub Knera]
The "B" Quartet [fot. Jakub Knera]
The "B" Quartet [fot. Jakub Knera]
The "B" Quartet [fot. Jakub Knera]
Oliver Lake / Donald Robinson Duo   [fot. Jakub Knera]
Oliver Lake / Donald Robinson Duo   [fot. Jakub Knera]
Trance Map+  [fot. Jakub Knera]
Trance Map+  [fot. Jakub Knera]
Trance Map+  [fot. Jakub Knera]
Trance Map+  [fot. Jakub Knera]
Trance Map+  [fot. Jakub Knera]
Trance Map+  [fot. Jakub Knera]
Left [fot. Jakub Knera]
Left [fot. Jakub Knera]
Left [fot. Jakub Knera]
The Ames Room [fot. Jakub Knera]
The Ames Room [fot. Jakub Knera]
The Ames Room [fot. Jakub Knera]
Hamid Drake / Michael Zerang Duo [fot. Jakub Knera]
Hamid Drake / Michael Zerang Duo [fot. Jakub Knera]
Hamid Drake / Michael Zerang Duo [fot. Jakub Knera]
Paul Lovens / Sten Sandell Duo [fot. Jakub Knera]
Paul Lovens / Sten Sandell Duo [fot. Jakub Knera]
Paul Lovens / Sten Sandell Duo [fot. Jakub Knera]
Paul Lovens / Sten Sandell Duo [fot. Jakub Knera]
Sound Art: A Place To Stay [fot. Jakub Knera]
Sound Art: A Place To Stay [fot. Jakub Knera]
Sound Art: A Place To Stay [fot. Jakub Knera]
Sound Art: A Place To Stay [fot. Jakub Knera]
Sound Art: A Place To Stay [fot. Jakub Knera]
Hans Falb [fot. Jakub Knera]