polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Iggy Pop Post Pop Depression

Iggy Pop
Post Pop Depression

James Newell Osterberg Jr. zapisał się w annałach szeroko pojętej muzyki gitarowej, jako jeden z najbardziej dzikich i charyzmatycznych frontmanów, kiedykolwiek dzierżących w ręku mikrofon. Dziś, niemal 70-letni Iggy Pop – jeśli wierzyć zapowiedziom artysty – żegna się ze słuchaczami. Post Pop Depression to prawdopodobnie ostatni album w karierze wokalisty. Cóż, być może właśnie nagrywanie muzyki z tą świadomością wyzwoliło w Iggym dawno uśpione pokłady kreatywności i twórczej energii, które wreszcie udało mu się przekuć w swoją najlepszą płytę od kilku dekad?

A dokładnie od drugiej połowy lat 70. Wtedy, przy ogromnej pomocy Davida Bowiego, znajdujący się na życiowym zakręcie ex-lider The Stooges zainaugurował swoją karierę solową w sposób, wydawać by się mogło, idealny. W roku 1977, gdy popkultura powoli zaczynała zasysać punk rock, protoplasta gatunku wypuścił w świat dwa znakomite albumy, w przypadku których śmiało można wykorzystać już przedrostek „post-”: The Idiot i Lust for Life. Płyty tak dobre i ponadczasowe, że przez kolejne lata kładły się cieniem na wszystkich nowych wydawnictwach podpisywanych „Iggy Pop”. Na Post Pop Depression wraz z kompozytorską i producencką pomocą Josha Homme, kariera wokalisty z Michigan zatacza koło. Album w sposób bezpośredni nawiązuje do berlińskich czasów wokalisty. Można wręcz odnieść wrażenie, że Pop domyka swego rodzaju trylogię, tylko przy pomocy nowego współpracownika i nie w podzielonym murem mieście, tylko na amerykańskiej pustyni. W 9 utworach wypełniających Post Pop Depression słychać, że Homme doskonale zna albumy nagrane pod artystyczną dyrekcją Bowiego, jednakże nie próbuje kopiować ich stylu, raczej rozwija go przy pomocy własnego języka (charakterystyczne, rytmiczne ataki gitary). Z kolei główny bohater skupia się na tematach przemijania, starości, śmierci, ale nie brakuje też seksu i "demonów czających się na strychu". W warstwie tekstowej płyta przypomina trochę Lust for Life 40 lat później. Piosenki są pełne gorzkiej autorefleksji, w której żądza intensywnego życia ustępuje poczuciu rezygnacji i pragnieniu świętego spokoju z dala od cywilizacyjnego zgiełku. Głęboki, gardłowy śpiew Popa ma swoją patynę i doskonale pasuje do treści albumu, ale zdarza się też kilka momentów, w których wokal zaskakuje wręcz młodzieńczą mocą.

Nad Post Pop Depression unosi się dosyć turpistyczna aura, a solidność i różnorodność kompozycyjna wraz z dużą autorską charyzmą sprawiają, że naprawdę ciężko wobec tego materiału pozostać obojętnym. Jeśli faktycznie ma to być ostatnia płyta w karierze naznaczonej artystycznymi wzlotami i upadkami, to bez wątpienia stanowi jej godne i mocne ukoronowanie.

[Krzysztof Wójcik]