Pierwszy solowy koncert, jaki Colin Stetson zagrał w Pardon ponad dwa lata temu, przegapiłem i skali porównawczej nie mam, ale sądząc po reakcjach widowni, moc i fizyczność jego muzyki w wersji live nadal robi ogromne wrażenie. Prezentując materiał starszy i nowszy (kolejny album jest w trakcie nagrywania), zagrał Stetson koncert głęboko przemyślany i choć kompozycyjnie może nieskomplikowany, to pełen magnetycznej siły; z regularnym przeplataniem utworów na saksofon basowy i altowy, otwarty i zakończony dość minimalistycznym, masywnym dronem, w środku pełen wciągającej rytmiki i wyraźnego pulsu, w kompozycjach zagranych na alcie bardziej gęsty i ruchliwy. I nic dziwnego, że miało się chwilami wrażenie, że słucha się kogoś więcej niż muzyka mierzącego się ze sceną tylko w pojedynkę. Wspaniałe.
[zdjęcia: Marcin Marchwiński]