polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Pitchfork Music Festival Paris 2015
La Grande Halle de la Villette | Paryż | 30.10.15

Wybór jednego dnia z francuskiej odsłony Pitchfork Music Festival był podyktowany przede wszystkim tym, że pozostałe dni były stosunkowo kiepskie programowo, a poza tym w stolicy Francji i okolicach tyle się działo, że czas zdecydowanie lepiej było poświęcić na inne koncerty. To już piąta odsłona tej imprezy, dosyć skromna, bo nie występuje na niej bardzo wiele zespołów jak na chicagowskiej odsłonie - od godziny 17 do północy (w czwartek i piątek, bo w sobote do 6 rano) naprzemiennie na dwóch położonych na przeciwko siebie scenach w hali La Grande Vilette zagrało dziennie po kilka zespołów.

Piątek zaczałem od obecności na Health, których dane było mi widzieć całkiem niedawno na Unsound. Koncert w Paryżu tylko utwierdził mnie w przekonaniu że stali się tak zmanierowanym i wręcz do bólu stadionowym zespołem, że cała ich eksperymentalna otoczka całkowicie uciekła. Noise w odsłonie rockowej, który kiedyś był ich charakterystycznym elementem, zamienili na efekciarskie przebojowe kawałki, śpiewane trochę gwiazdorsko, a trochę od niechcenia. Bardzo źle się to ogląda. Rhye dał koncert sympatyczny, aczkolwiek nie przyciągający uwagi zbyt bardzo - bardziej pasował jako tło w momencie, kiedy można było obejść i sprawdzić nieduży teren imprezy. Kurt Vile & The Violators zagrali poprawnie, mocno akcentując swoje rock'n'rollowe korzenie, aczkolwiek dosyć monotonnie i mało porywczo. Chociaż Vile bawił się potem wśród ludzi, na scenie nie sprawiał wrażenie przesadnie wyluzowanego - jego muzyka taki charakter ma, ale mnie osobiście nie porwała. 

Battles byłem ciekaw z kilku względów - po pierwsze jak wygląda ich progres jako trio, a po drugie jak prezentuje się materiał z nowej płyty. Tego stosunkowo wiele nie było. "Ice Cream" i "Futura" poleciały z Gloss Drop, "Atlas" z dziecięcym chórem i cztery kawałki z "La Di Da Di" łącznie z tymi o największym potencjale koncertowym czyli "FF Dada" (z fajnym intro) i "The Yabba", które w połowie trochę się zepsuło, ale dzięki Johnowi Stanierowi zespół uniknął wpadki. Ciągle mam jednak wrażenie, że bez Braxtona Battles grają trochę po omacku - Ian Williams bardzo dużo rzeczy odtwarza z sampli, sam w tym czasie częściej przy klawiszach tańczy niż rzeczywiście grają, a wspomniany Stanier gra chyba bardziej efektownie niż efektywnie. W zasadzie Dave Konopka trzyma cały skład w ryzach, to on z resztą nadawał ton całej grze zespołu. 

Najlepiej tego wieczoru wypadł Thom Yorke, który razem z Nigelem Godrichem zagrał materiał solowy, ale nie jako Atoms for Peace, tylko z podtytułem nowego albumu, wskazując nacisk na elektroniczne i mocno klubowe brzmienie. Nie był to w zasadzie koncert, ale bardziej set, przez który przewineło się sporo utworów z "The Eraser", ale też nowe kompozycje nagrane już w rozbudowanym składzie, a także kilka utworów właśnie z "Tomorrow Modern Boxes". Muzyce towarzyszyły barwne, sugestywne wizualizacje Tarika Barri, które jednak w ogromnej hali trochę ginęły. Najważniejsza jednak była płynność, jaką frontman Radiohead tego wieczoru zaserwował. Kawałki przenikały jeden w drugi, nie były odtwarzane z sampli, część partii muzyk dograł nawet na gitarze, ale najważniejsze było jego autentyczne prezentowanie się na scenie. Szczerość i bezpośredniość, coś czego tego wieczoru chyba żaden z zespołów tak bardzo nie wyeksponował były największym atutem muzyki brzmiącej emocjonalnie, nawet w tak mocno transowej odsłonie.

Bardzo klubowy i elektroniczny set był sugestywny na tyle, że grający po nim Four Tet był swego rodzaju afterparty. W tym momencie na przełamanie przydałoby się coś bardziej gitarowego - tym czasem po tak dobrym secie Yorka, brytyjczyk był w zasadzie trochę muzycznym tłem, chociaż jego muzyka brzmiała bardzo ciepło i chwytliwie, doskonale zamykając muzyczny wieczór. 

Ciężko ten festiwal ocenić po jednym dniu - na pewno jest to impreza sympatyczna, raczej nastawiona na odbiorcę w alternatywnie niezbyt wyszukanego (których z resztą we Francji w Europie jest najwięcej - dlatego impreza odbywa się tam), raczej w stylu pitchforkowej sceny na Primaverze, w większym stopniu nastawiona na te bardziej znane kapele niż poszukiwanie i odkrycia (w Chicago program wydaje się być ułożony zdecydowanie lepiej). Do polecenia tylko w ramach chęci zobaczenia konkretnego zespołu niż regularnego uczestnictwa.

[zdjęcia: Jakub Knera]

Thom Yorke Tomorrow's Modern Boxes [fot. Jakub Knera]
Battles [fot. Jakub Knera]
Kurt Vile & The Violators [fot. Jakub Knera]
La Grande Halle de la Villette [fot. Jakub Knera]