polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Frode Haltli Vagabonde Blu

Frode Haltli
Vagabonde Blu

Jeśli Frode Haltli jest u nas znany, to najpewniej dzięki kilku autorskim płytom i udziałowi w nagraniu River Mouth Echoes Mai Ratkje. Pierwsze moje zetknięcie z muzyką norweskiego akordeonisty przypada na Vagabonde Blu, będący już czwartym solowym materiałem, zarejestrowanym w mauzoleum Emmanuela Vigelanda w Oslo, przestrzeni mocno strzeżonej przed turystami, otwartej dla zwiedzających tylko przez kilka godzin w tygodniu, a od czasu do czasu (tu nagrywało też m.in. trio Huntsville) udostępniającego miejsce na rejestrację muzyki. Sceną dla występu norweskiego akordeonisty grobowiec okazał się wyjątkową, odciskającą na albumie swój bardzo wyraźny ślad. Trzy wykonane na płycie utwory to kompozycje pochodzących z Włoch Salvatore Sciarrino i Aldo Clementiego, przedzielone interpretacją Arne Nordheima. Kolejność wcale nieprzypadkowa, a każdy z utworów to osobny soniczny mikroświat, z różnymi barwami, tempem narracji i szczególną interakcją z miejscem ich realizacji. Ten ostatni czynnik natychmiast wyczuwa się w pierwszej odsłonie płyty – pogłos to niemal dodatkowy bohater nagrania i na nim (chwilami może aż za bardzo) opiera się tu całość wrażeń. Oddech, stukoty, pojedyncze maźnięcia klawiszy znajdują tu wyraźne odbicie w przestrzeni. Bardzo abstrakcyjna, pełna niuansów, urywana i niedopowiedziana struktura utrzymująca odbiorcę w sporej koncentracji. Pozostajemy w niej i w drugim utworze, tu jednak narracja płynie nieco bardziej spójnie i już nie tak ascetycznie, a wyraźniejsze kontrasty brzmieniowe, drżące, niemal dronowe faktury, większa dynamika i mnogość barw czynią z tej kompozycji niemal punkt kulminacyjny, zarazem najmocniejszy dramaturgicznie fragment płyty. Zamykająca płytę kompozycja to już najbardziej płynna, spokojna, wręcz kołysząca i senna odsłona. W swojej dość prostej, wyraźnie medytacyjnej formie jest urokliwa i przyjemna, ale też nieinwazyjna, przez to słuchana już bez tak dużego napięcia i z przeczuciem, że nic więcej do końca się nie wydarzy. W sumie dzieje się na płycie jednak niemało i ten, kto po nią sięgnie, nie powinien się rozczarować.

[Marcin Marchwiński]