polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Plymouth
Pardon To Tu | Warszawa | 10.03.15

Plymouth to na poziomie nazwisk swoista nowojorska supergrupa. Joe Morris, Mary Halvorson, Jamie Saft, Gerald Cleaver i Chris Lightcap ze sobą grywają (zwłaszcza Morris, Cleaver i Lightcap), ale raczej w projektach bliższych jazzu i z pierwiastkiem akustycznym, a nie w tak jednoznacznie elektrycznym sosie. Nie będę ukrywał, że moim ulubionym muzykiem, osobą, którą najbardziej w tym składzie śledzę, jest Mary Halvorson. I dla niej to w ogóle rzadki kontekst, bądź co bądź Mary wypłynęła przede wszystkim dzięki muzyce osadzającej jej gitarę w głównie akustycznym pejzażu. Nie będę też ukrywał, że Plymouth przekonuje mnie w umiarkowanym stopniu i koncert tego nie zmienił, wręcz umocnił mój sceptycyzm. Odnosi się on przede wszystkim do sposobu, w jaki muzycy, o bądź co bądź akademickiej proweniencji, traktują niby ekstatyczną, lekko odlotową, elektryczną materię – dla mnie zbyt porządnego, wręcz rzemieślniczego, a pozbawionego dzikości i ognia. Wydaje mi się to zresztą cechą wielu niby-hałaśliwych projektów nowojorskiej sceny jazzowej, bo podobną sterylność zapamiętałem z (całkiem dobrego zresztą) koncertu Moonchild (właściwie Templars, czyli kwartetu Patton / Dunn / Baron / Medeski) na WSJD2013, czy nawet Electric Masady tamże. Analogicznie, Cleaver, perkusista doskonały, grał sprawnie, trafnie i w ogóle, ale bez odrobiny szaleństwa, która dla mnie mogłaby całość zepchnąć z paradoksalnie przewidywalnych trajektorii.

Nie dalej niż kilka dni temu na koncercie Lotto można było faktycznie doświadczyć olbrzymiego potencjału tkwiącego w połączeniu jazzowych wątków z free rockową energią. Ale Lotto grało właśnie nieakademicko, było powiedzmy romantyczne a nie rozważne. W przypadku Plymouth połączenie instrumentalnych zawiłości z długą, eklektyczną formą i wszechobecną porządnością, nabierało prog-rockowego posmaku, co dla mnie jest pierwszym krokiem do porażki. Choć pojawiło się trochę ciekawych momentów i zdarzeń, dla mnie głównie w grze gitarzystów (niestety czasem znikających pod basem i klawiszami), to całość była jednak dość nużąca i pozostawiła spory niedosyt. Ciekawe, że publiczność stawiła się licznie i w dużej mierze nie było to publika regularnie odwiedzająca Pardon. Po koncercie usłyszałem komentarz jakiegoś eksperta siedzącego w pierwszym rzędzie, że koncert był nierówny a „perkusista powinien wrócić do szkoły muzycznej albo kupić sobie metronom”. Seriously? Mam nadzieję, że następnym razem z jakimś elektryczno-jazzowo-rockowym projektem przyjedzie do Warszawy Kevin Shea…

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]
Plymouth [fot. Piotr Lewandowski]