polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Black Pus & Oozing Wound Split

Black Pus & Oozing Wound
Split

Wygląda na to, że Oozing Wound usilne pracuje na miano najbardziej płodnego zespołu w historii muzyki metalowej. Od rewelacyjnego, debiutanckiego albumu Retrash minęło raptem dziesięć miesięcy, a oni zdążyli przygotować już dwie kolejne produkcje! Zanim jednak okrzyknęli siebie – cytat dosłowny „tanią imitacją Slayera i Metalliki” – i wypuścili mniej psychodeliczny oraz monotematyczny Earth Suck, światło dzienne ujrzał nagrany wraz z Black Pus (pseudonim Briana Chippendale’a z Lightning Bolt) interesujący i mogący przyprawić o zawroty głowy split.

Pierwsze dwa kawałki to potężny kataklizm zaserwowany przez Black Pus. Brzęczący, opętany, wybijany w wolnym tempie, z freestajlowym wokalem „Blood Will Run” z każdą chwilą narasta. Punkowa maniera wyklucza jakąkolwiek melodyjność, dominuje więc przesterowany jazgot oraz wszechobecne krzyki. „Total Eclipse” po prawie czterech minutach również przeobraża się w szybką, migrenową i momentami nieprzyjemną wybijankę, testując u słuchacza granicę wytrzymałości i odporności na wylane niczym woda setki dokuczliwych, drumowych uderzeń.

Ukryty sens tego morderczego preludium staje się jasny dopiero po nastaniu trzeciego i pierwszego autorstwa Oozing Wound, wymownego w tytule „Ganja Gremlin”. Wraz z jego pojawieniem się, z nieokiełznanego oraz jednowymiarowego tumultu wyłania się długo wyczekiwany gitarowy bum, który eksplodując przeistacza się w dziesiątki genialnych, kłócących się ze sobą riffów. Amerykanie wykazują niesamowity talent do tworzenia motywów prostych, ale i zarazem angażujących uwagę. Rzecz absolutnie fantastyczna. Pięć minut nasycone bezkompromisowym hałasem, który dopełnia zdarte gardło oraz dysonanse ciągle łamiącej się perkusji robi ogromne wrażenie. A to, jak się okazuje, dopiero początek brawurowego popisu chicagowskiego tria. Następny „Aging Punk” to już esencja punka, ale nie tylko w nawiązaniu do maniery, jak wcześniej u Black Pus, lecz punka pełną gębą. Basowa, potężna, sludżowa hulanka, uzupełniona wijącym się, karykaturalnym i ironicznym wokalem wkręca w ziemię. Totalny foot drilling... Jego fenomenalna końcówka przygotowuje do nadejścia najlepszego z całości „All Things Must Pass Out”, będącego murowanym kandydatem do tytułu „The Best Powerplay Song of The Year”. Mozolne wejście cierpliwie rozbudza zmysły, zaś mocny, ślamazarny riff wraz z pojawieniem się siarczystego głosu Zacka Weila powoduje hipnozę, z której to w najpiękniejszy z możliwych sposobów wybudza - dokładnie w drugiej minucie i piętnastej sekundzie - soczyste zwolnienie. Następująca po nim czterominutowa, makabrycznie cudowna partia gitar brzmi szaleńczo i nadzwyczajnie. Prostota rozdrapuje wszelkie oczekiwania, co do jakiegokolwiek innego, na przykład skomplikowanego rozwinięcia tego utworu, czyniąc go idealnym.

Szkoda, że po opublikowaniu tego jakże udanego i różnorodnego w treść splitu – będąc przed wydaniem drugiego, zbyt schematycznego albumu – Oozing Wound nie podążył śladem grającego na Starym Kontynencie koncerty Black Pus. Mała liczba występów (zaledwie kilkanaście w ciągu całej kariery) i zaszycie się w studiu nagraniowym spowodowała, że zespół całkiem niepotrzebnie zaszufladkował się oraz zrezygnował z bycia kimś więcej, niż tylko kolejną, zakręcona kapelą spod znaku zwariowanych speedmetalowców.

[Dariusz Rybus]