polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
C'mon Tigre C'mon Tigre

C'mon Tigre
C'mon Tigre

Dawno nie trafiła do mnie płyta tak rozbudowana, tak bogata, a jednocześnie pełna detali i szalenie spójna. C’mon Tigre stworzyli koncept album, w swojej formie bardzo progresywny, bo i takich płyt dziś już się nie nagrywa. Nie jest to zestaw kompozycji, ale długa, pełnowymiarowa opowieść, gdzie wszystko się wzajemnie przeplata a kolejne utwory, są narracyjnym dopełnieniem wcześniej budowanych wątków. Trzonem tego składu jest duet, który postanowił się nie ujawniać. Nagrywali płytę przez ponad dwa lata, wędrując po metropoliach dookoła Morza Śródziemnomorskiego. Spis muzyków, których zaprosili do współpracy widnieje we wkładce do płyty, jest ich tam ponad tuzin. Mnogość instrumentów i brzmień przewija się przez całą płytę: jest orientalne zawodzenie, orkiestralny rozmach, lekkość, która definiuje swobodne i niezobowiązujące brzmienie. Mieszają się tu wpływy egzotycznych afrykańskich rytmów, psychodelicznego folku, jazzu czy rock’n’rollowej tradycji. Kolejne utwory są takie, jak wychodzą – delikatne i subtelne, rozbuchane i potężne, pokazują inne krajobrazy, miejsca i inspiracje, czasem zalatują folkiem spod znaku Fleet Foxes albo Devendry Banharta, kiedy indziej zawadiackim gitarowym graniem, które zaraz podszyte jest subtelnym, elektronicznym bitem. Cała płyta trwa niemal 60 minut – w dobie, kiedy albumy są coraz krótsze, a o koncentrację, ale też zachowanie poziomu dramaturgii coraz trudniej, rezultat jest ciekawy. Początkowo może się wydawać, że C’mon Tigre oferuje zbyt dużo materiału, ale wymaga czasu, skupienia, zwrócenia uwagi na rozmach, a jednocześnie zamysł, który sprawia że to doskonale domknięta forma muzyczna. Jest luźna, bogata i frapująca, ale także bardzo kameralna i intymna. Z jednej strony ciekaw jestem jak ten materiał zabrzmiałby na żywo, ale z drugiej nie ma ku temu tak wielkiej potrzeby, ponieważ sceniczna aranżacja mogłaby popsuć jej zjawiskowość – rozbudowana orkiestra dęciaków, pozbawiłaby ją subtelności i snucia się wśród ciszy, które oferuje studyjne nagranie. To jedna z najlepszych tegorocznych płyt. Nie tylko dla tygrysów.

[Jakub Knera]