Po zakończeniu współpracy z Southern Lord, Weaver Bros. poszli na całość i wydali najnowszy album we własnej wytwórni Artemisia. Co więcej, na kołki odwiesili gitary, a bębny ukryli w piwnicy, by wydobyć z zapomnienia stare syntezatory, flety, waltornię i puzon. Vintage style pełna gębą! Co zatem przynosi Celestite? Pierwsze skojarzenie? „Sonda”. Tak, muzyka z Celestite doskonale pasowałaby do tego kultowego programu telewizyjnego. Drugie skojarzenie biegnie w kierunku Skandynawii, bo przecież Wolves In The Throne Room nasiąknęli stylistyką tamtejszej sceny blackmetalowej lat 90. I wbrew pozorom nie ma tu żadnego nawiązania do tego gatunku. Jest natomiast pewien drogowskaz, który wbili w ziemię norwescy muzycy związani z Darkthrone (Gylve Nagell), Emperor (Vegard Tveitan, Håvard Ellefsen) czy Satyricon (Sigurd Wongraven). Otóż wszyscy ci wspomniani panowie tworzyli poza swoimi blackmetalowymi grupami muzykę zupełnie inną, opartą w dużej mierze o syntezatory, gdzie dawali upust swojej drugiej naturze. Weźmy zatem takie Neptune Towers, Thou Shalt Suffer, Mortiis, Fata Morgana, Wongraven, dodajmy Klausa Schulze i szczyptę jego kosmicznych wizji, trochę plumkania rodem z tła do telewizyjnych seriali i obraz Celestite powinien nam się nieco rozjaśnić. Najlepiej słucha mi się tego albumu przed snem. Amerykanie układają dźwięki w te swoje „kaskadowe” pejzaże, budują krainy pełne ociekającej zielenią roślinności, tworzą po prostu coś przyjemnego, odrealnionego. Tak, bo choć panowie tym razem black metal odstawili na bok, to nie znaczy, że odpuścili. Zwyczajnie poszli w inne rejony, a że czasem wieje kosmiczną nudą, cóż, nie zawsze jest pokój z widokiem na zaćmienie Księżyca.
[Marc!n Ratyński]