polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Tauron Nowa Muzyka 2014
Katowice | 22-23.08.14

Festiwal Tauron Nowa Muzyka po dwóch latach tułaczki w końcu osiadł w przestrzeni, która infrastrukturalnie idealnie zdaje się wpasowywać w jego formułę fajnie skrojonego, miejskiego festiwalu. Przestrzeń dawnej Kopalni Węgla Kamiennego Katowice a teraz też Nowego Muzeum Śląskiego łączy ze sobą stare zabudowania z nowoczesną architekturą, pomiędzy którymi idealnie wpasowują się kolejne festiwalowe sceny. Z tego powodu festiwal bardzo mocno przypomina krzyżówkę odbywającego się w Helsinkach Flow Festiwal (w części naziemnej oraz dzięki industrialnemu otoczeniu), ale też dziennej odsłonie barcelońskiego Sonar, głównie ze względu na część wydarzeń odbywających się w nowych pomieszczeniach muzeum.

Zdecydowana część programu oscylowała wokół bardziej rozrywkowej odsłony muzyki elektronicznej, w niewielkim stopniu objawiającej tytułową nowość, coś pionierskiego, odświeżającego gatunek albo interesującą formułę koncertową, w ubiegłych latach takich koncertów było o wiele więcej. Organizatorzy fajnie zróżnicowali przestrzenie koncertowe na część poświęconą showcase’om (rodzime U Know Me i Huperdub) oraz blokowi Red Bull Academy. Muzycznych odkryć było jak na lekarstwo ale nie zabrakło koncertów bardzo dobrych, pozostających w pamięci na dłużej.

Do takich zdecydowanie należy zaliczyć występ Neneh Cherry z duetem Rocketnumbernine – bardzo oszczędny, bazujący jedynie na brzmieniu syntezatorów i perkusji. Koncertowo bracia Page wypadają bardzo dobrze, rytmicznie zazwyczaj czerpiąc w dużej mierze także z tradycji jazzowej, w tym jednak przypadku formatując swoją muzykę przede wszystkim do rytmicznych i piosenkowych struktur. Cherry doskonale się w tym współczesnym brzmieniu odnajduje – album brzmi świetnie, ale koncertowo artystka jest kipiącym wulkanem energii, który od początku w pełni szczerze i swobodnie porusza się na scenie, tańczy, zagaduje publiczność i wygląda jakby przeżywała drugą młodość. Widać więc, że powrót po 18 latach jest nieprzypadkowy, a razem z duetem, Cherry prezentuje się na scenie bardzo dobrze.

To był minimalistyczny występ – trzy osoby były w stanie wyzwolić więcej energii i pomysłowości, niż wieloosobowe składy. Z tych najbardziej rozbudowanych najlepiej wypadli Mitch & Mitch z Felixem Kubinem, którzy materiał z płyty odegrali o wiele bardziej zespołowo, uwypuklając zarówno elementy charakterystyczne dla Kubina (awanargowe melodie, elektroniczne zawijasy, nieustanne zmiany tempa) jak i dla warszawiaków (orkiestralne brzmienie, skłonność do ornamentów) – rezultat był bardzo dobry.

Kontrastem byli dla nich Jaga Jazzist, którzy wystąpili z Orkiestrą Aukso. Oba składy zgrały się bardzo dobrze, ale całość była zbyt przesłodzona, trochę nijaka, bez pazura jaki Skandynawowie zaprezentowali w Katowicach trzy lata temu, trochę jakby bezbarwna. Miło się tego koncertu słuchało, ale elektroniczno-rockowe kompozycje, łączone z brzmieniem instrumentów klasycznych brzmiały conajwyżej poprawnie, nie było w tym ani nic nowatorskiego ani nic porywającego.

Nervy, występujące w duecie (Agim Dżeljilji i Jan Młynarski) również postawili na mini-orkiestrę, która pojawia się w ich studyjnym materiale. Efekt był ciekawy, ale w wielu momentach wątpliwy. Gdy zespół grał kompozycje w większym stopniu kłaniające się minimalistom czy mechanicznym zapędom spod znaku Battles – brzmiało to intrygująco i robiło wrażenie, zwłaszcza ze względu na doskonałą grę Młynarskiego na perkusji. Kiedy jednak zespół wkraczał na rejony disco, niebezpiecznie zahaczając o kicz, niekoniecznie brzmiało to przekonująco. Poza dęciakami warto byłoby położyć większy nacisk na żywy setup, ponieważ całość elektronicznych podkładów była w większym lub mniejszym stopniu odkrywana z komputera. Ta muzyka ma szalenie mocny potencjał sceniczny i warto to wykorzystać.

Bardziej taneczną czy też rozrywkową formułę koncertową zaprezentował The Field i Sonar Soul Live. Ten pierwszy wchłonął scenę namiotową swoimi rozmytymi, pulsującymi pasażami, bardzo mocno naznaczonymi transem, aniżeli stricte taneczną muzyką. Sonar Soul, nowy nabytek U Know me, przygotowali za to fantastycznie rytmiczne utwory, gęste w aranżacjach i chwytliwych melodyjkach czy połamanej rytmice. Mniejsza, showcase’owa scena charakteryzowała się całkiem dobrym brzmieniem, w przeciwieństwie do sceny namiotowej, w której poziom basów wielokrotnie był tak wysoki, że konsekwentnie psuł odbiór koncertów, w których pozostałe elementy koncertów, sukcesywnie znikały pod dudniącym pulsem.

Ciekawie, chociaż trochę za bardzo jazzowo zaprezentowali się Pink Freud, którzy grali muzykę Autechre. Przydałoby się im wykonaniom więcej odniesień do awangardowych metod tego duetu, a nie jedynie zwinnego aranżowania ich kompozycji na jazzową formułę.

W pewnym stopniu kontrastem okazała się scena Carbon Atlantis, która znalazła się w przestrzeni diametralnie zmieniającej odbiór muzyki. Czwarte piętro pod ziemią, wymagało długiej drogi, ale odwdzięczało się specjalnie zaaranżowaną przestrzenią, wypełnioną multimediami i sceną, której program ułożył Wojtek Kucharczyk. To właśnie tam krolowała muzyka odbiegająca najbardziej od klubowych rytmów, wymagająca skupienia. Paradoksalnie, pierwszego dnia najlepiej wypadł na niej muzyk gitarowy, Kuba Ziołek, który zagrał akustyczny set jako Stara Rzeka. I był to koncert o wiele lepszy niż ten drugiego dnia, z gitarą elektryczną. Przede wszystkim dlatego  ze uwypuklone zostały wątki kompozycyjne, bardziej wyraziste aranżacje, ale też sprawne operowanie instrumentem, co naładowana efektami gitara elektryczna Ziołka zazwyczaj skutecznie przysłania. Bardzo dobrze, może trochę nie w porę, bo o godz. 17 zagrał Robert Skrzyński aka Micromelancolié. Ambientowe tła, doskonale wprowadzały w nastrój i temat tytułowej dla tej sceny Atlantydy, a Skrzycki bardziej niż na metalicznych i szorstkich melodiach, skoncentrował się na ciepłym brzmieniu.

Bardzo ciekawe i płynne koncerty zagrali Piotr Kurek i We Will Fail. Pierwszy zamiast szerokiego i gęstniejącego spektrum dźwięków, zaprezentował bardzo plynny i ułożony set, w większym stopniu badając możliwości melodyczne, łącząc zatomizowane mikrodźwieki i skrupulatnie budując sprawną i wciągającą narrację. We Will Fail lepiej niż na ostatnim widzianym przeze mnie koncercie ułożyła dramaturgię – muzyka na scenie zyskała na płynności, a nawet jeśli Grunholtz zapuszczała się w rejony, w których jej utwory się rozmywały i ulegały przekształceniom, wciąż brzmiało to bardzo sugestywnie. Najlepiej podczas koncertów należało siedzieć najbliżej sceny – rezonans długiej na niemal 100 metrów Sali wynosi 5 sekund, więc im dalej, tym gorzej. Ironicznie, muzyka grała z otoczeniem – gęste basy We Will Fail, wprawiały w wibracje metalowe elementy przeciwpożarowe przy suficie, które efektownie drżały, zaburzając muzyczny set. Ciekawy w formie, trochę zahaczający o słuchowisko koncert zagrał Lutto Lento, który posklejał dźwięki tak, aby słuchaczy w przestrzeń sali wprowadzić spokojnie, tak jak Skrzyński dzień wcześniej.

Bardzo dobry koncert zagrał Robert Piotrowicz dnia drugiego – kumulacja dźwięków nie była tak potężna jak na „When Snakeboy is Dying”, ale muzykowi udało się zachować równy poziom natężenia – zamiast wgryzających się, atakujących fizycznie pasaży, Piotrowicz na syntezatorze generował złożoną muzyczną magmę, punktując kolejne mikrodźwięki i jednocześnie w napięciu budując narrację. Na finał koncertów w tym miejscu muzyk połączył siły z Pawłem Kulczyńskim, co zaowocowało jednym z najciekawszych, najintensywniejszych koncertów festiwalu. Rzęrżące syntezatorowe wstęgi Piotrowicza, ciekawie łączyły się z delikatnie wyłaniającymi formami Kulczyńskiego i okazjonalnie zarysowującymi się rytmicznymi partiami. Pierwsza część setu opartego na improwizacji była na swój sposób docieraniem się, badaniem możliwości i srodków, w których muzycy naprzemiennie wysuwali się na pierwszy plan. Współpraca skrystalizowała się w drugiej części koncertu, kiedy obaj muzycy nie tylko frapująco ze sobą dialogowali, ale także wzajemnie wypełniali muzyczne rejestry, nie egrając ofensywnie, ale stopniowo budując muzyczną dźwiękosferę.

Przestrzeń w Carbon Atlantis w największym stopniu stworzyła sprzyjające warunki do odbioru muzyki – z jednej strony nie było w niej tłumów, z drugiej trzeba było wykonać pewien wysiłek, aby znaleźć się w miejscu, gdzie warunki do odbioru były najlepsze (chociaż akustyka pozostawiała wiele do życzenia). Program w tym miejscu, najmocniej koncentrował się na muzyce eksperymentalną czy właśnie "nowej". Przekazanie tego lub zbliżonego obszaru pod kuratelę co roku kolejnym muzykom mogłoby być dobrym pomysłem na kolejne edycje, nawet gdyby ograniczyć się jedynie do polskiej sceny. Projekt à la ATP miałby spore szanse na powodzenie, a jednocześnie ciekawie wzmocniłby ofertę programową festiwalu.

Carbon Atlantis pokazał jeszcze jedną ważną rzecz – po tak długiej trasie (od wejścia do budynku do sceny szło się ok 5 minut), można było artystów słuchać w przestrzeni w pełni dedykowanej muzyce – bez gastronomii, tłumów i wędrujących nieustannie ludzi. Na festiwalach muzyka coraz częściej zdaje się przegrywać z dodatkowymi atrakcjami, tutaj niczego co mogłoby dekoncentrować nie było. W dobie, kiedy na festiwalach z muzyką zaczynają konkurować inne atrakcje, warto o tym pamiętać. W końcu słuchanie jej bez dodatkowych bodźców nie jest wcale tak nierealne jak tytułowa Atlantyda.

[zdjęcia: Jakub Knera]

Neneh Cherry & Rocketnumbernine [fot. Jakub Knera]
Neneh Cherry & Rocketnumbernine [fot. Jakub Knera]
Neneh Cherry & Rocketnumbernine [fot. Jakub Knera]
Neneh Cherry & Rocketnumbernine [fot. Jakub Knera]
Neneh Cherry & Rocketnumbernine [fot. Jakub Knera]
Neneh Cherry & Rocketnumbernine [fot. Jakub Knera]
Mitch and Mitch + Felix Kubin [fot. Jakub Knera]
Mitch and Mitch + Felix Kubin [fot. Jakub Knera]
Mitch and Mitch + Felix Kubin [fot. Jakub Knera]
Mitch and Mitch + Felix Kubin [fot. Jakub Knera]
Mitch and Mitch + Felix Kubin [fot. Jakub Knera]
Mitch and Mitch + Felix Kubin [fot. Jakub Knera]
Mitch and Mitch + Felix Kubin [fot. Jakub Knera]
Robert Piotrowicz + Paweł Kulczyński [fot. Jakub Knera]
Robert Piotrowicz + Paweł Kulczyński [fot. Jakub Knera]
Robert Piotrowicz + Paweł Kulczyński [fot. Jakub Knera]
Robert Piotrowicz + Paweł Kulczyński [fot. Jakub Knera]
Stara Rzeka [fot. Jakub Knera]
Stara Rzeka [fot. Jakub Knera]
Stara Rzeka [fot. Jakub Knera]
Stara Rzeka [fot. Jakub Knera]
Micromelancolié [fot. Jakub Knera]
Micromelancolié [fot. Jakub Knera]
The Field [fot. Jakub Knera]
The Field [fot. Jakub Knera]
The Field [fot. Jakub Knera]
Robert Piotrowicz [fot. Jakub Knera]
Robert Piotrowicz [fot. Jakub Knera]
Piotr Kurek [fot. Jakub Knera]
Lutto Lento [fot. Jakub Knera]
Lutto Lento [fot. Jakub Knera]
We Will Fail [fot. Jakub Knera]
We Will Fail [fot. Jakub Knera]
Nervy [fot. Jakub Knera]
Nervy [fot. Jakub Knera]
Nervy [fot. Jakub Knera]
Nervy [fot. Jakub Knera]
Nervy [fot. Jakub Knera]
Nervy [fot. Jakub Knera]
Jaga Jazzist & Aukso Orchestra [fot. Jakub Knera]
Jaga Jazzist & Aukso Orchestra [fot. Jakub Knera]
Jaga Jazzist & Aukso Orchestra [fot. Jakub Knera]
Jaga Jazzist & Aukso Orchestra [fot. Jakub Knera]
Jaga Jazzist & Aukso Orchestra [fot. Jakub Knera]
Pink Freud play Autechre [fot. Jakub Knera]
Pink Freud play Autechre [fot. Jakub Knera]
Pink Freud play Autechre [fot. Jakub Knera]
Pink Freud play Autechre [fot. Jakub Knera]