Kolejną z ciekawostek tegorocznego Lado w Mieście był koncertu duetu Paula i Karol w składzie z czasów pierwszej płyty (czyli cztero- lub pięcioosobowym) i z materiałem z tejże płyty oraz debiutanckiej epki. Pisałem już nie raz, że tamte ich piosenki są wyjątkową pocztówką z okresu, kiedy Plac Zbawiciela był kolonizowany przez hipsterów, Chłodna 25 otwierała oczy na nowe możliwości, generalnie Warszawa stawała się milszym miejscem do życia. Może ten materiał już trochę wszystkim spowszedniał, ale ciągle jest bardzo sympatyczny a takie utwory jak "Goodnight Warsaw" czy "Community (things to be)" dla niektórych (np. dla mnie) na zawsze mogą pozostać już kwintesencją tego zespołu - podobnie jak zaraźliwa radość Pauli i Karola na scenie. Ostatni utwór koncert wykonany został w aktualnym składzie, słychać było większy rozmach i w sumie sporo Arcade Fire, co już mnie dużo mniej zachwyca.
Wovoka nie grała sentymentalnie, wręcz przeciwnie, grupa zaprezentowała głównie nowy materiał. To był jeden z najlepszych ich koncertów, jakie widziałem, może i najlepszy od czasu pamiętnego "świątecznego" koncertu w Pardon. Transowość była wciągająca, brzmienie potężne, a rozimprowizowane wykonanie energetyczne, swobodne, a zarazem w punkt. Świetny koncert, od czasu ubiegłorocznego Comets on Fire nie widziałem tak dobrego nawiązania do lat 60-tych. Jak to skomentował jeden z kibiców Legii, którzy dotrali na Plac po zwycięstwie nad Celtic - "normalnie słucham Depeszów i nie myślałem, że zobaczę kiedyś The Doors".
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]