polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Monotype Fest 2014
Laboratorium CSW | Warszawa | 13-14.06.14

Kameralnych festiwali dedykowanych współczesnej polskiej i europejskiej muzyce elektronicznej nigdy za wiele. Po dwóch odsłonach wrocławskiego Canti Illuminati, zakończyła się właśnie pierwsza edycja dwudniowej imprezy zorganizowanej przez warszawską wytwórnię Monotype. Festiwal pokazał część tendencji i kierunków w europejskiej muzyce elektronicznej – z jednej strony, jakie formy muzyka może ona przybrać na scenie, a z drugiej zdając się pytać: jak, w obliczu nagrań studyjnych, odtworzyć je na żywo niosąc treść. Elektronika przechodzi (nieustanną) ewolucję i dobrze, że na pierwszy plan znów wychodzą podejście nieco bogatsze narzędziowo od spoglądania zza laptopa. Ważne jest zarówno ciekawe brzmienie i narracyjny zmysł, regulującym efekt finalny koncertu, ale też efekt tworzenia, możliwości przypadku i elementów improwizacji, które „żywe” instrumenty są w stanie zapewnić w większym stopniu niż ścieżki z laptopa.

Te wszystkie elementy najlepiej na Monotype Feście zrealizowały dwa koncerty: Brytyjczyka Helm i warszawskiego duetu Mirt+Ter. Helm na płytach prezentuje szeroki wachlarz brzmień, które zestawia i kontrastuje, bazując na samplach perkusyjnych, chmurach dronów i nagrań terenowych. W Laboratorium CSW bazował na tych dwóch ostatnich, tworząc spójnie dramaturgiczny koncert – z interesującą wymianą fraz na małym syntezatorze analogowym, nagraniami i samplami, które mimo że dla ucha były milsze niż jego ostatnie płyty, miały pełno wyrazistych, skrupulatnie budowanych elementów. Mirt i Ter zderzają ze sobą dwa światy – organicznych nagrań terenowych i miękkich analogowych brzmień syntezatorowych. Dwójka muzyków tworzy gęste i barwne muzyczne pejzaże, ale nadając im wartkiej, ciekawie narracyjnej formy. W CSW bardzo przestrzenne brzmienie, przeplatanie się wśród elementów elektronicznych z terenowymi, rozwijające się, kosmiczne frazy pokazały, że Mirt i Ter konsekwentnie kształtują wspólny język, pełen owocnych połączeń i zestawień.

Ciekawe spektrum dźwiękowe zaprezentował Rashad Becker, który z perspektywy producenta, w niecodzienny sposób patrzy na elementy kompozycyjne. To było słychać – podczas tych dwóch dni nie było chyba koncertu, który tak bardzo kładłby nacisk na różnorodność brzmieniową i jej wyraziste eksponowanie, budowanie utworów w oparciu o detale, rezonujące wybrzmiewania syntezatorowych wstęg, buzujące i wybuchające punktowo. Momentami można było mieć skojarzenia ze skupieniem, z jakim o brzmieniu i harmonii myśli Robert Piotrowicz. Dość skupiony, spójny i set zaprezentował Jacek Sienkiewicz. Praktycznie pozbawiony bitów koncert koncentrował się na systematycznej ewolucji muzycznych pomysłów – krótkich, a jednocześnie wyrazistych, bez konkretnych kompozycyjnych struktur, rozedrganych, stopniowanych. Sienkiewicz był oszczędny, ale nie w krystaliczny sposób produkcji Recognition, a sala CSW bardziej pasowała do takiego jego oblicza niż np. Barka kiedyś na Lado w Mieście. Pewną ascezę zaprezentowała też Aleksandra Grünholz jako We Will Fail, która zrezygnowała z nastrojowości obecnej na jej debiutanckiej płycie, na rzecz dość płynnej w formie autorskiej odpowiedzi na post-techno. To był jedyny koncert z festiwalu wyrazistymi, rytmicznymi strukturami, zaznaczających swoją obecność by po chwili ulec przeobrażeniu; w dyskretnym towarzystwie szumów i plam. Na abletonie też jak widać można grać, koncert zdawał się mieć quasi-improwizowaną formę, co było ciekawe, nawet jeśli drugą stroną medalu był brak konsekwentnej narracyjnie formy, która trzymałaby wszystko w ryzach.

Linearny charakter kompozycji zaznaczyła Komora A, która tym razem zagrała koncert dłuższy niż zwykle, gubiąc trochę napięcie. Ich muzyczna magma, złożona z nagrań terenowych, brzmieniowych, ambientowych plan i podskórnych bitów była rozwijana stopniowo i konsekwentnie, ale w końcówce trochę zabrakło porozumienia, finał był rozprężeniem zamiast ostatnim mocnym akcentem. Analogowe podejście zaprezentowali T’ien Lai. Łukasz Jędrzejczak i Kuba Ziołek pokazali się w punkcie odchodzenia od materiału z pierwszej płyty w przestrzeń jeszcze bardziej kosmische, ale faktury i melodyczne zręby wsparte wyraźną linią basową i zestawem przeszkadzajek w postaci fal radiowych i dźwiękowych zakłóceń, wskazywały trochę za wiele potencjalnych dróg, niektóre prowadzące w te same rejony, które okupuje Kapital. Emiter oparł set na materiale z air/field/feedback – wiele wątków zdawało się być zaczerpniętych z płyty w sposób bezpośredni, duża ich część nawiązywała do niej luźno. Przed rokiem muzyk, budował z nagrań powietrza formy drone’owe z precyzyjniej skonstruowaną dramaturgią. Sobotni set wydał się trochę rozproszony – poszczególne elementy były eksponowane zbyt długo, co znacząco zaburzyło percepcję pomysłów jako całości i, bądź co bądź, trwało zbyt długo.

Do rozczarowań / porażek można zaliczyć pozostałe cztery koncerty. Kompletnie zawiodła Florina Speth aka Schloss Mirabell, która zagrała koncert chaotyczny i nieskładny, prezentując swoje kolejne pomysły, które jednak w żaden wyraźny sposób wspólnie się nie łączyły ze sobą i nie wiadomo dokąd tak naprawdę zmierzały. Połączenie sampli z brzmieniem wiolonczeli było pozytywem, ale nie wnosiło wiele. Gatunkowa mozaika, która sprawdza się na płycie także dzięki formie, na koncercie brzmiała blado i nudno. Max Loderbauer zagrał muzykę retro, powierzchowną, kiczowatą wręcz irytującym kiczem pastelowych syntezatorowych melodii. Pomyłka. Nieporozumieniem, choć bardziej nudnym niż irytującym, był występ Borisa Hegenbarta, który operował ambientową, przezroczystą sztampą. Być może fakt, że po kilku minutach narastających szumów Hegenbart musiał zrestartować swój software miał wpływ na cały koncert, niemniej jednak brak wyjścia poza rozwlekłe tła był rozczarowujący. Na pierwszy rzut oka Kevin Drumm postawił na radykalne środki – zróżnicowane częstotliwości, dźwięki wydawane na granicy słyszalności były nawet ciekawe, ale na dłuższą metę epatowanie noise’owego szumem i monochromatycznym dronem w całkowitej ciemności było zupełnie nie-radykalne, przeciwnie, sprawiało wrażenie wyrobienia własnej gęby, przy której hałas i szorstkość już ani radykalne, ani wciągające nie są.

Monotype Fest to impreza pomysłowa i potrzebna; kameralna, ale prezentująca interesujący przekrój. Skondensowanie koncertów przyciągnęło też dużo więcej widzów niż z reguły przychodziło na koncerty w monotype’owym cyklu. Jednak po dobrym otwarciu przy kolejnych edycjach jednodniowy format mógłby się sprawdzić lepiej, podobnie jak wplecenie pomiędzy elektroniczne koncerty w wykonaniu muzyków siedzących za obładowanym sprzętem stolikiem choćby jednego występu w innej formie instrumentalno-performerskiej, co pozwoliłoby wrażenia pewnej formalnej monotonii, powstającej z czasem niezależnie od treści poszczególnych koncertów.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski, Jakub Knera]

Helm [fot. Piotr Lewandowski]
Helm [fot. Piotr Lewandowski]
Rashad Becker [fot. Piotr Lewandowski]
Rashad Becker [fot. Piotr Lewandowski]
Jacek Sienkiewicz [fot. Piotr Lewandowski]
Jacek Sienkiewicz [fot. Piotr Lewandowski]
Mirt + TER [fot. Jakub Knera]
Mirt + TER [fot. Jakub Knera]
We Will Fail [fot. Piotr Lewandowski]
We Will Fail [fot. Piotr Lewandowski]
T'ien Lai [fot. Jakub Knera]
T'ien Lai [fot. Jakub Knera]
Komora A [fot. Piotr Lewandowski]
Komora A [fot. Piotr Lewandowski]
Emiter [fot. Piotr Lewandowski]
Emiter [fot. Piotr Lewandowski]
Schloss Mirabell [fot. Jakub Knera]
Schloss Mirabell [fot. Jakub Knera]
Boris Hegenbart [fot. Piotr Lewandowski]
Boris Hegenbart [fot. Piotr Lewandowski]
Max Loderbauer [fot. Piotr Lewandowski]
Max Loderbauer [fot. Piotr Lewandowski]
Kevin Drumm [fot. Piotr Lewandowski]
Kevin Drumm [fot. Piotr Lewandowski]