polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
 OFF Festival: krajobraz po konkursie


OFF Festival: krajobraz po konkursie

Na kilka tygodni przed OFF Festivalem, trzy zmarginalizowane pozycje w jego programie – polskie zespoły otwierające program na scenie mbanku – wywołały większy szum internetowy niż wszyscy headlinerzy tegorocznej edycji. Wszystko za sprawą zasad uczestnictwa w festiwalu zespołów wybieranych w konkursie dla tzw. debiutantów. Przypomnijmy – regulamin konkursu stanowi, że trójka zwycięzców nie dostanie żadnego wynagrodzenia za występ ani zwrotu kosztów dojazdu do Katowic, a jedynie nocleg w dniu występu. Po ogłoszeniu dziesiątki zespołów zakwalifikowanej do drugiej tury konkursu, zespół We Call It a Sound zaapelował, by na nich nie głosować w sms-owym plebiscycie, w którym oddanie głosu kosztowało 2,46 zł brutto. Parę portali (w tym my na FB) wyraziło się o tych warunkach dość negatywnie, zespół Szezlong nakręcił prześmiewczy filmik. Nawet gazeta.pl się nad tym wszystkim pochyliła, im przecież także nie jest wszystko jedno. OFF całą aferę dość długo ignorował i zareagował przy okazji rozstrzygnięcia konkursu, zapowiadając „wyciągnięcie wniosków” i wyrażając „zdziwienie, że ci sami artyści kilka tygodni wcześniej dobrowolnie do konkursu przystąpili i zaakceptowali regulamin.” Skoro i tak dołożyłem już do całego szumu cegiełkę facebookowym postem i paroma wypowiedziami, to spróbuję na sprawę jeszcze raz rzucić okiem post factum.

Na początek ustalmy jedno – marginalne znaczenie ma fakt, że zespoły WCIAS i Szezlong zaczęły protestować dopiero po wejściu do drugiej tury konkursu a nie wcześniej, ponieważ sednem problemu są zasady zaoferowane tzw. debiutantom, a nie reakcja tychże. Nawet jeśli żaden zespół by się na nie publicznie nie oburzył, nie zmieniłoby to faktu, że warunki narzucone przez OFF tzw. debiutantom po prostu takiej instytucji nie przystoją. Decyzja festiwalu o kilkumilionowym budżecie, aby zaoszczędzić kilkaset złotych na tzw. debiutancie i nie zaoferować mu chociaż tego, żeby na całej wycieczce wyszedł na zero, jest małostkowa i jak widać, okazała się krótkowzroczna. Zwłaszcza po zakwalifikowaniu do drugiej tury konkursu WCIAS, którzy mają na koncie trzy płyty i już na OFFie grali, można mieć podejrzenia, że w konkursie nie chodziło o wyłowienie debiutantów, ale możliwie tanie zapełnienie trzech niewdzięcznych slotów na głównej scenie o godzinie 15, kiedy mało kto na festiwalu jest i mało kto chce grać (jeśli faktycznie chodziło o debiutantów, to trzeba było WCIAS nie przepuszczać dalej i zostawić tam tylko zespoły bez dorobku). Na dodatek, wybranie przez organizatora dość drogiej metody rozstrzygania konkursu – sms-owego plebiscytu – było kolejnym błędem. Choć na smsach po 2,46 zł brutto zarobiły telekomy i Muzzo (aka Interia) a nie OFF jako taki, to jest to niefortunne zestawienie i niesmak pozostaje. Szczerze mówiąc jestem zdziwiony, że do tej pory żaden marketingowiec w telekomie patronującym OFFowi albo Interii nie wpadł na pomysł, żeby pokryć zwycięzcom te koszty dojazdu. Jeden z tych zespołów jest bodajże z Sosnowca, drugi z Krakowa, trzeci pół na pół z Poznania i Wrocławia, więc za max 2 tysiące (śmieszne pieniądze dla korporacji) można byłoby mieć eleganckie promo w duchu „wrażliwości społecznej i mnóstwo udostępnień na fb. Ale w Polsce się przede wszystkim tnie koszty.

Wracając do tematu. Nie ma co się łudzić, że takie potraktowanie rodzimych wykonawców to sytuacja na polskim rynku koncertowym bezprecedensowa. Raz po raz słychać o podobnych przypadkach i żeby nie szukać daleko – w ten weekend (czyli 18-20 lipca) przy okazji festiwalu w Jarocinie odbył się konkurs Hortex Rytmy Młodych, prowadzony przez Agencję Go Ahead, na którym organizator także zapewniał zespołom co najwyżej zakwaterowanie (por. regulamin). Zero gaży, zero zwrotów. Dlaczego więc głośno o takim procederze zrobiło się akurat w przypadku OFFa?

Ponieważ semantyka ma znaczenie. Już na najbardziej podstawowym poziomie przekazu, „OFF Festival” organizowany przez „fundację Independent” (fundacje jak wiadomo działają nie dla zysku) z dyrektorem artystycznym, który sam jest muzykiem, sam prezentuje się od lat jako coś zasadniczo innego niż koncertowy cykl Hortexu, a zwłaszcza jako coś innego niż festiwal z (do niedawna) globalnym koncernem browarniczym w nazwie, organizowany przez spółkę z Mokotowa z, powiedzmy, ekstrawertycznym prezesem w modnych koszulach. Jawi się też jako coś innego niż darmowy i obciachowy festiwal w Kostrzynie, jako coś innego niż fest w podkarpackim pod patronatem producenta opon, jako coś innego niż elektroniczny festiwal pod egidą dostawcy prądu, jako coś innego niż wspomniany agencyjny festiwal kalający legendę polskiej alternatywy. OFF jest „off” i co chwilę jest „alternatywny”. Nieco ponad tydzień przed wybuchem konkursowej afery Artur Rojek na łamach Harvard Business Review Polska pisał: „formuła naszego festiwalu – proponującego muzykę alternatywną – wymaga wierności zasadom.” Paradoksalnie, emocjonalna reakcja wielu osób na warunki oferowane konkursowiczom pokazuje, że OFF osiągnął sukces w przekonaniu środowiska i publiczności związanej z tzw. sceną niezależną, że jest inny, fajniejszy od reszty, że jest „wierny zasadom”, do których należy traktowanie fair nie tylko gwiazd, ale też maluczkich. Organizacja imprezy przez fundację skupiającą się na OFF, a nie agencję organizującą koncerty przez cały rok, oraz szeroki strumień publicznych środków choćby z budżetu miasta Katowice oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wzmacniają wrażenie, że mamy do czynienia z czymś bardziej wzniosłym niż hipermarketowe festiwale dostarczające ludowi rozrywki, sponsorom reklamy, a organizatorom zysku. W istocie – na stronie festiwalu czytamy przecież, że „OFF Festival nie jest modny, bo wiele trendów po prostu wyprzedza”, „tym, co kształtuje i spaja filozofię festiwalu jest otwartość. Na to, co nieszablonowe, mniej oczywiste, zazwyczaj bardziej wymagające niż produkty serwowane w głównym nurcie”, a „bezkompromisowe podejście Rojka zaowocowało jedynym takim festiwalem w tej części Europy.” Być może oczekiwania sceny i części publiczności w stosunku do OFFa urosły przez lata nadmiernie, ale z drugiej strony trudno się dziwić, skoro na każdym kroku słychać, że ma być inaczej niż w głównym nurcie i zgodnie z zasadami. Czy nie w Dolinie Trzech Stawów właśnie miała znajdować się ta świetlana przystań na morzu beznadziei?

A tu nagle mleko się wylało. „Gdybyśmy przekroczyli pewną barierę, oddźwięk mógłby być negatywny i źle odbiłby się na wizerunku i festiwalu, i mecenasa. Fałsz jest niedopuszczalny i w tym kontekście miejsca na kompromisy po prostu nie ma, tym bardziej, że granica, na której przekroczenie nie możemy sobie pozwolić, jest bardzo subtelna. (…) W erze mediów społecznościowych widzieliśmy już wiele przypadków, gdy organizacje idące na skróty były boleśnie weryfikowane przez ludzi.” – to znowu Rojek na internetowych łamach HBRP. Nie potrafię się nie zgodzić.

Przyszłość pokaże, czy OFFowa semantyka jest marketingowym tworem, wabikiem dla ludzi, którym się wydaje, że takiej muzyki jak oni naprawdę słuchają nieliczni (choć  jakimś cudem także posiadający konta w mbanku), czy za słowami pójdą czyny wymazujące z pamięci konkursowy zgrzyt. Pożyjemy, zobaczymy, zwłaszcza, że jako odbiorcy nie mamy na to większego wpływu. Ale jedną rzecz można zrobić od razu – porzucić złudzenia. Złudzenia, że na oceanie komerchy, chodzenia na łatwiznę i kompromisów napotyka się wyspy odwagi, ambicji i bezkompromisowości. Każdy festiwal to biznes, zwłaszcza po przekroczeniu pewnego pułapu rozmiaru. Co prawda każdy trochę inny i na rynku jest też miejsce na model dotacyjno-alternatywny, ale nadal jest on biznesem. Realizuje cele i ambicje jakiejś grupy osób, nie naprawia świata. Letnie festiwale nie przyniosą rewolucji, niezależnie od tego, jak bardzo środowisko tzw. muzyki niezależnej chciałoby tę rewolucję zobaczyć. Sam bym chciał, ale ona w układzie dotacyjno-polityczno-sponsorsko-korporacyjnym po prostu się nie wydarzy. Na swój sposób jest symboliczne, że przy niemal kompletnie rozłącznych programach i zupełnie innych sponsorach (z wyjątkiem MKiDN), OFF i Jarocin łączy oczekiwanie, że zespoły wybrane z konkursu w nagrodę zagrają dla garstki osób i nie tylko nie dostaną za to symbolicznego chociaż wynagrodzenia, ale same poniosą koszty dotarcia na festiwal. OFFowi powinno być zwyczajnie głupio, że ma taki wspólny element z imprezą, gdzie odbył się benefis Grabaża a Coma zagrała swój debiut. Może takie traktowanie młodych muzyków nie powinno dziwić w kraju, gdzie milion osób pracuje na zleceniach a trzymiesięczne nieodpłatne staże są powszechną praktyką, ale jednak irytuje. Wydawało się, że będzie inaczej, a okazało się, że to Polska właśnie.

[Piotr Lewandowski]