polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Canti Illuminati Festival 2
Firlej | Wrocław | 02.05.14

Już pierwszy CIF kusił programem, ale wtedy większą siłą przyciągania wykazał się jednak CTM. Okres majówki nie obfituje w atrakcje, a więc nie stanęło na przeszkodzie, by wybrać się do Wrocławia na jego drugą odsłonę.

Festiwal poprzedzał panel dyskusyjny na temat krytyki w muzyce. Szkoda, że rozpoczął się o 13:00, a nie bezpośrednio przed koncertami, gdyż słuchacze niezbyt dopisali... Niemniej rozmowa ciekawie się rozwinęła, będą kontynuacje. Część muzyczną rozpoczął dźwiękowy performance “Ściana dźwięku” czeskiego duetu - braci Jakuba i Matěja Franków. Swoją instalację zbudowali z dwukolorowej taśmy magnetofonowej i różnej grubości drutów, zamocowanych przy podłodze bądź ścianach. Matěj miał przyczepione do dłoni dziwne urządzenie, którym ‘szurał’ po poszczególnych fragmentach taśm - czarnej (bardziej wyrazisty, brumiący dźwięk), brązowej, prostych, bądź naklejonych na siebie, pofałdowanych (nawarstwiające się szumy). Jakub natomiast przeciągał to smyczkami, to butelką po metalowych drutach niczym strunach, a czasem wprawiał je w drgania szarpiąc palcami.
Całość przypadła mi do gustu, choć byłoby lepiej, gdyby Frankowie zrezygnowali z przepuszczania dźwięków drutów przez efekty, było to zbędne.

Ich występ miał miejsce w części kawiarnianej klubu, jako pierwszy w głównej sali zaprezentował się Adam Webster. Grał na wiolonczeli wykorzystując też looper, nie wydaje mi się, żeby na bieżąco kontrolował jego działanie - ustawione było chyba stałe opóźnienie, które pozwalało mu niejako improwizować z samym sobą. Zaczął spokojnie, od pojedynczych dźwięków, delikatnego uderzania smyczkiem strun, stopniowo grał coraz więcej i głośniej. Dość szybko przeszedł do instrumentalnego rozgadania, brakowało mi w tym występie zróżnicowania, może momentu zatrzymania, zagrania ciszą. Albo jakiegoś pomysłu na formę, ten był, ale w aspekcie poza dźwiękowym: próba przełamania schematu “zwykłego” występu - siedzenie na podłodze, a na koniec położenie się. Był to jedyny koncert, w którym pojawił się instrument i może szkoda, że nie był on przewidziany później, ciekawie mógłby zadziałać między całkowicie elektronicznym występami, na zasadzie kontrastu.

Duy Gebord, który grał następny, nabudowywał na siebie różne rytmiczne konstrukcje. Niektóre z nich mogłyby być bitami, tylko że zupełnie brakowało niskich częstotliwości. Wyglądało, że to taki koncept na całość i można było nawet zatopić się w dość gęstej masie o posmaku lo-fi - w tle swoje kroki zaczęła stawiać posępna stopa, która wydała mi się niepotrzebna.

Potem Bartek Kujawski, znany także jako 8rolek, przeniósł w klubowe przestrzenie słuchowisko Szczupak, będące jego literackim debiutem. Występ różnił się bardzo od wydanej w BDTA książeczki, tekstowe fragmenty pojawiły się tylko dwa razy. Pełno było udziwnionych eksperymentalnych bitów, dziko wijących się muzycznych struktur, czy nakładających się na siebie serpentynowatych dźwięków. Wiele tam było typowych (jakże przeze mnie lubianych) 8rolkowych organiczno-technicznych momentów, dźwięków wykluwających się. To co na płycie stanowiło tło dla mówionego tekstu, tutaj mogło objawić się w całej okazałości. Choć niejeden słuchacz mógłby zarzucić występowi przesadę - mnie ta opowieść z innego świata ujęła, będąc zarazem najlepszym koncertem z dotychczasowych. Muzyk potrafił zrobić dobry użytek z nagłośnienia w Firleju.

Podobnie jak grający po nim Robert Curgenven, który był zachwycony tamtejszymi subwooferami. Ten artysta, który wydawał m.in. w LINE, The Tapeworm i Wind Measure Recordings i współpracuje z Ludomirem Franczakiem, u nas jest ciągle mało znany. Jednak po tym owacyjnie przyjętym występie chyba choć trochę się to zmieni. Curgenven zaczął od pytania: kto z publiczności ma iPhone’a, po czym nakazał je wyłączyć, jak również w ogóle zabronił robienia zdjęć. Nie była to jakaś gwiazdorska zachcianka, ale element przemyślanej strategii. Australijczyk prezentował muzykę, która była dźwiękową ilustracją do sytuacji najeźdźcy orientującego się, że obszar podporządkowywany jest mu wrogi. Nie tylko zamieszkujący go ludzie, ale także przyroda nie chcą go tu, a on ich nie rozumie i zaczyna się bać. Takie ustawianie abstrakcyjnych dźwięków bywa ryzykowne, ale tutaj świetnie się sprawdziło. Curgenven operował głównie niskimi dźwiękami, ale czasem rozrastały się one i wypełniały prawie całość pasma. Podawał je w nagle urywanych falach uderzeniowych, przez co dramaturgia występu była cały czas zajmująca i udało mu się uniknąć noise’owej kliszy jednostajnej nawałnicy. Duża część publiczności odbierała ten występ na leżąco (co pozwalało lepiej poczuć częstotliwości przebiegające przez salę), co wyglądało trochę, jakby zostali powaleni przez muzykę.

Nagłośnienie było już mocno rozgrzane, gdy na scenę wkroczyła Aleksandra Grünholz - skrywająca się pod nazwą We Will Fail. przedstawicielka labelu Monotype, debiutująca w lutym świetną płytą Verstörung. Po występie Curgenvena miała utrudnione zadanie, z którym rozprawiła się iście śpiewająco. Na żywo jej brzmieniowe pajęczyny były o wiele bardziej rozbudowane niż na płycie, a to dzięki obszernej bibliotece przeróżnych sampli, które kolekcjonuje od lat - szumów, zgrzytów, sprzężeń, zgrywek z kaset magnetofonowych, bądź nagrań terenowych. Hipnotyzująca technowa robotyka mieszała się tu z wyrazistą hip-hopową rytmiką. Skondensowana organiczna architektura dźwięków, chirurgiczna precyzja w łączeniu nakładających się na siebie najrozmaitszych odgłosów, przywoływała na myśl skojarzenie z dziwacznym tańcem rozmaitych owadów czy innych małych żyjątek, od czasu do czasu obijających się swoimi skorupami lub pancerzykami. Te zderzenia, bądź zaburzenia, przejawiały się też w nagłych przejściach między utworami. Koncert wybrzmiałby wyśmienicie, gdyby nie rezonowanie metalowej ramy, która otaczała scenę.

Grünholz zagrała inaczej niż na albumie. Podobnie jak występujący po niej KETEV (czyli Yair Elazar Glotman, który pod nazwiskiem niedawno wydał płytę w Glacial Movements Records). W porównaniu z kasetą dla Opal Tapes było tu znacznie mniej rytmów, zdażyły się może dwa utwory z wyraźnym bitem. Ta muzyka operowała przede wszystkim nastrojem, nieco mrocznym, nostalgicznym, chwilami podniosłym, ale bez patosu. Było w niej dużo wolnej przestrzeni, co mogło się podobać, bo nie odczuwało się przytłoczenia, ale z drugiej strony wydawało mi się, że czasem KETEVowi brakuje pomysłu i niektóre rozwiązania przeciąga, grając na czas. Jego koncert trwał godzinę a tylko by zyskał, gdyby był tak z kwadrans krótszy.
Być może założenie było takie, że będzie on zmierzał w rejony bardziej tanecznie, czym przygotuje grunt pod zdecydowanie rytmiczny set didżejski Ryana R (czyli Jędrka Jendrośki). A tak, choć ten serwował bardzo ciekawe i dobrze zmiksowane kawałki, to słuchała go głównie leżąca publiczność, tylko kilku najbardziej wytrwałych starało się ruszać.

Potwierdza się to, co w relacji z pierwszego CIF napisał Jakub Knera o widocznym zamyśle kuratorskim. Organizatorzy - Daniel Brożek oraz Paweł Szroniak - wypełniają lukę w prezentowaniu niszowej muzyki z różnych gatunków - elektroniki, improwizacji, noise’u, a teraz także wielu form, bo pojawiła się przecież instalacja dźwiękowa. Optymizmem napawa fakt, że już planują kolejną edycję.

[zdjęcia: Piotr Tkacz,Karolina Karnacewicz]

Jakub i Matej Frank [fot. Piotr Tkacz]
Jakub i Matej Frank [fot. Piotr Tkacz]
Adam Webster [fot. Piotr Tkacz]
Adam Webster [fot. Piotr Tkacz]
Duy Gebord [fot. Piotr Tkacz]
Bartek Kujawski [fot. Piotr Tkacz]
Robert Curgenven [fot. Piotr Tkacz]
We Will Fail [fot. Piotr Tkacz]
Ketev [fot. Piotr Tkacz]
Ketev [fot. Piotr Tkacz]