polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
HTRK wywiad

HTRK
wywiad

Kiedyś trio, teraz efemeryczny duet HTRK, po kilku latach wraca ze swoim nowym wydawnictwem Psychic Club 9-5, płycie jako pierwszej nagranej w duecie. To album w największym stopniu elektroniczny, a jednocześnie subtelny, z dopracowanym brzmieniem i spójną, zwięzłą formą. To także najbardziej dojrzała płyta Jonnine Standish i Nigela Yanga, którzy specjalnie dla POPUP opowiadają jak ten materiał powstawał.

Jakub Knera: Widziałem was na żywo kilka lat temu w Berlinie, gdy supportowaliście Liars. Od tego czasu w waszej muzyce sporo się zmieniło – wtedy charakteryzowało was żywe, rockowe brzmienie, od którego na kolejnych albumach, aż do Psychic Club 9-5 zdajecie się sukcesywnie odchodzić.

Jonnine Standish: Masz rację. Kiedy zaczęliśmy razem grać, mieliśmy mało sprzętu: gitara, bas, sampler i bęben floor tom, a do tego wokal. To instrumentarium bliższe tradycyjnym zespołom rockowym niż elektronicznym. Nasz progres wynika z tego, że z czasem byliśmy coraz bardziej zainteresowani muzyką elektroniczną i różnymi sposobami jej tworzenia. Sean (Stewart, były muzyk zespołu, który popełnił samobójstwo - przyp. red. ) porzucił granie na basie i chwycił za syntezatory, przez co zaczęliśmy budować bardziej elektroniczne brzmienie. Na naszym nowym albumie posunęliśmy się w tym kierunku zdecydowanie najdalej.

Nigel Yang: Nasza muzyka na początku była pełna gestów przynależnych do muzyki rockowej. W tym przypadku ważne były koncerty, odczuwalne w bardzo fizyczny sposób. W naszym przypadku nigdy nie było istotne, żeby na scenie prezentować coś szalonego, przyciągającego uwagę. Na scenie zachowywaliśmy zawsze pewien nieporządek, a energia pojawiała się w sposobie, a jaki prezentujemy muzykę na żywo. Teraz intensywność jest bardziej skondensowana. Instrumentarium rockowe bardzo szybko się nudzi, wydaje mi się nawet że im mniej instrumentów masz na scenie, tym lepiej. 

Bardzo często zespoły zaczynają od elektroniki, a potem sukcesywnie rozbudowują brzmienie, co jest widoczne zwłaszcza podczas ich koncertów. Wy dokonujecie pewnej limitacji, działacie w zupełnie innym kierunku. Jak zmienia się to w studiu pod kątem sprzętu, który wykorzystujecie?

JS: To trudne pytanie. Przy nagrywaniu Psychic-9-5 w studiu towarzyszył nam producent, Nathan Corbin z Excepter, który wyprodukował nasz album. To bardzo zbliżyło nas do estetyki, w której porusza się na co dzień. Nasz poprzedni album Work (Work Work) był dosyć mglisty, oniryczny, mocno osadzony w stylistyce lo-fi. Kiedy zaczęliśmy grać na początku 2012, nie mieliśmy sprecyzowanej wizji tego jak chcemy brzmieć, po prostu interesowało nas wspólne spotkanie, zabawa. Zależało nam na minimalistycznej produkcji, a może też trochę jaśniejszym charakterze naszej muzyki. Nathan okazał się perfekcyjnym producentem, ponieważ sprawił że nasza muzyka zabrzmiała bardzo dobrze. Jest ekspertem w analogowym sprzęcie i potrafi sprawić, żeby muzyka brzmiała bardzo pięknie. 

Potrafisz wskazać korelację między waszymi koncertami a nagraniami w studio? Pytam o to przez pryzmat waszego kolejnego koncertu, który widziałem dwa lata temu na festiwalu Unsound. To było diametralnie coś innego i przyznam, że wasze brzmienie było wtedy bliższe Psychic Club 9-5. Przykładowo, nie mieliście już bębna na którym grałaś w Berlinie.

JS: Wiem co masz na myśli. Wcześniej z niego korzystaliśmy, ponieważ zależało nam na agresywnym, trochę punkowym brzmieniu. Graliśmy wtedy w taki hałaśliwy sposób. Po tym kiedy nie było już z nami Seana, razem z Nigelem kontynuowaliśmy granie tak jak robiliśmy to wcześniej, w trio. Ale szybko okazało się, że nie ma to wielkiego sensu. Doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy trochę bardziej miękkiego brzmienia. Wykorzystując elektroniczne bity, pojawiła się możliwość grania bardziej organicznych dźwięków, a nie tylko uderzeń pełnych złości. Elektronika pozwala na więcej możliwości i realizację większej liczby pomysłów. 

Psychic Club 9-5 to pierwszy album HTRK stworzony w pełni w duecie. Jak ta sytuacja wpłynęła na zespół i muzykę. Czy to duża zmiana? A może czuliście się ograniczeni?

JS: To była bardzo duża zmiana. Razem z Nigelem stworzyliśmy część muzyki na Work (Work Work), więc to był długi proces. Potem razem koncertowaliśmy, a kiedy wróciliśmy do Australii zaczęliśmy grać na syntezatorach, robić bity, wykorzystywać sample. Po prostu razem jammowaliśmy, bardzo nam się to podobało. 

W jednym z wywiadów wspomniałaś, że wasze nowe utwory są bardziej płynne i spontaniczne. Z drugiej strony ten album nie powstał bardzo szybko.

JS: Tak, wszystkie nasze albumy powstają bardzo długo i myślę, że to bardzo dobra metoda. Psychic Club 9-5 nagrywaliśmy około półtora roku, ale jest bardzo spontaniczny ponieważ to wcale nie jest dla nas tak dużo czasu. Nagrywamy spokojnie, potrzebujemy czasu i przestrzeni, żeby zobaczyć efekty naszej pracy. Kiedy już wszystko zarejestrowaliśmy, słuchaliśmy materiału w samochodzie, w mieszkaniu, przed przyjaciółmi. Sprawdzaliśmy jak wpływa na niego upływanie czasu i czy wciąż zachowuje swój charakter, świeżość. Proces tworzenia jest spontaniczny, ale potem mija jeszcze dużo czasu nim przyzwyczaimy się do naszych kompozycji i nadamy im ostateczny kształt. 

Jak postrzegasz waszą muzykę przez pryzmat romantyzmu? Wydaje mi się, że zwłaszcza na nowej płycie bardzo mocno to słychać.

JS: Traktuję pisanie jako swego rodzaju przetwarzanie emocji. Mieszamy różne odczucia, mogą to być te romantyczne, lepkie, a z drugiej strony bardzo chłodne. Spektrum jest szerokie. Myślę, że to jest ciekawe – nie wiesz dokładnie wokół czego się obracasz. Może to być smutek, może być radość albo złość. Nigdy nie jest to jedna rzecz, ale zawsze mnóstwo różnych emocji. 

Jest także miejsce na dystans, a może wręcz humor, co jest słyszalne w twoich tekstach.

JS: Równowaga między śmiertelną powagą a poziomem zdrowego podejścia do sprawy. To bardzo ważne w całym dzisiejszym świecie i odnosi się także do moich tekstów. 

Muzyka na waszym nowym albumie jest bardzo intymna, kameralna. Czy uda się to zachować w kontekście koncertów?

Nigel Yang: Zastanawialiśmy się nad tym i zmieniliśmy trochę nasz sprzęt, żeby utrzymać ten charakter. Także po to, żeby w odpowiedni sposób utrzymać kontakt z publicznością. Podczas naszymi dotychczasowych koncertów, pomiędzy nami był pewien dystans, wynikający z umiejscowienia sprzętu. Teraz tego nie ma – nie wykorzystujemy już gitar, stoimy obok siebie. To wzmaga koncertowe napięcie i sposób gry. To jeden z tych elementów, które zmieniły się odkąd gramy w duecie. Z Seanem całość miała bardziej rockowy charakter, flow energii jest inny w duecie od tego w trio. Granie na żywo materiału z Work (Work Work) dało nam wiele do myślenia i było bardzo rozwijającym doświadczeniem. 

Często pojawia się opinia, że duet to najbardziej intymna relacja w zespole. Jak postrzegacie tę relację w waszym przypadku?

JS: Nigel wspomniał o dystansie, który nie sprawdza się tylko do koncertowania w duecie. Jesteśmy sobie bardzo bliscy w życiu prywatnym, więc to przekłada się na nasza muzykę i koncerty. Tak samo było z Seanem, ale teraz wynika z tego inna metodologia pracy. Bardzo ważna jest dla nas bliska więź, którą przenosimy na muzykę i scenę. 

[Jakub Knera]

recenzje Htrk w popupmusic