Rafał Gorzycki wydaje już drugą tegoroczną płytę w duecie, tym razem z rezydującym w Norwegii skrzypkiem Sebastianem Gruchotem. Kolejny duet powiązany z bydgoską sceną muzyki improwizowanej (sam Gruchot koncertował i nagrywał ze Spejsem oraz – z Gorzyckim właśnie – Sing Sing Penelope) wykracza jeszcze dalej poza jazzowe ramy niż wydany wiosną album Therapy, zapis koncertu z Kamilem Paterem. I choć wytwórnia For Tune umieszcza go w swoim jazzowym podkatalogu właśnie, nie o stylistyczny porządek tutaj chodzi. To swoisty koncept-album, poetycki i oniryczny, w którym chwilami wyraźnie odbijają się doświadczenia i zainteresowania obydwu muzyków kameralistyką czy muzyką współczesną. W kontekście oszczędnego operowania środkami, precyzji i skupienia trochę przypomina wcześniejsze dokonania Ecstasy Project, choć siłą rzeczy budowany tutaj krajobraz muzyczny jest jeszcze skromniejszy. Gorzycki i Gruchot z dbałością o każdy szczegół poruszają się pomiędzy muzyką współczesną, dźwiękową abstrakcją, przestrzennymi, ambientowymi pejzażami, eksperymentem, aż po niemal freejazzowe spięcia. Spokój i dyscyplina wyraźnie jednak przeważają nad rozedrganym, gęstym dialogiem, co czyni nagranie bardzo kameralną i intymną wypowiedzią. Zelektryfikowane skrzypce Gruchota tylko w finałowej kompozycji brzmią czysto akustycznie, przetworzone są momentami dość mocno i wraz z elektronicznymi efektami przydają chwilami – choć z umiarem – eksperymentalnego kolorytu. Sporo operują dronami, ich linie nakładają się na siebie nawzajem i razem z rytmicznym pulsem perkusji tworzą najbardziej hipnotyczne fragmenty płyty, będące jej swoistym momentem kulminacyjnym. Na tle Therapy może ten album wydać się nieco hermetyczny, bardziej wysublimowany i na pewno mniej pogodny, wręcz chłodny – dobrze ukazuje szczególną wrażliwość jego autorów i jakkolwiek nie porównywać, emocji i uroku jest w nim jednak sporo.
[Marcin Marchwiński]