Robert Skrzyński operuje na wielu polach sztuki, ale nawet sama działka muzyczna jest przez niego regularnie penetrowana, dzięki czemu co chwilę zaskakuje kolejnymi wydawnictwami. W samym 2013 roku ukazało się aż pięć albumów, przez które przewija się jego nazwisko w różnych konfiguracjach. Solowo najczęściej występuje pod szyldem Micromelancolié – wydany przez BDTA album #p st-m d rn_summertime to wachlarz mikrodźwięków i brzmień, spowitych dronową powłoką, nadająca im mroku i pewnego wytłumienia. Skrzyński pokazuje na tym albumie jak rozwija swoje pomysły z krótkich form w niemal półgodzinne suity. Płyta stopniowo od krótszych utworów pełnych detali i zróżnicowanych brzmień, uspokaja się, jej brzmienie jest coraz bardziej stonowane, zlane w jedną całość wybrzmiewając poprzez trwanie i rozciągnięcie w czasie. Bardzo dobrze słuchać to gdy porówna się „#untitled” z „#in the sun, in the subway fluorescents”. Ten pierwszy to rozchybotany, trochę industrialny i wypchany sprzężeniami utwór, który atakuje mikrodźwiękami i zakłóceniami. Z kolei zamykająca album kompozycja to przeraźliwie brzmiące, długie drony, w których Skrzyński buduje harmonijne dźwiękowe pejzaże, pochłaniające po drodze inne, mniej wyraźne muzyczne ornamenty.
Mroczniejszy wydaje się materiał nagrany wspólnie z Sindre Bjerga, drugie wydawnictwo będące wynikiem tej współpracy czyli album Momentum. Norwesko-polska współpraca owocuje dźwiękowymi kolażami, łączącymi wybrzmiewające w tle mroczne drony, elektroakustyczne zakłócenia, sample i nagrania terenowe. Ich psychodeliczny charakter wzmaga się wraz z rozwojem kompozycji i nawet pomimo przeobrażeń to właśnie drone staje się głównym szkieletem utworów, a do niego dodawane są wypływające zapętlenia lub bardziej metaliczne i chropowate brzmienia. Podobnie jak przy ubiegłorocznym albumie Prayer Calls tym razem duet również tworzy gęstą i mroczną muzyczną aurę, balansującą na styku szmerów, ciszy i głuchego dudnienia. Wybrzmiewa pod powierzchnią, obrazuje pustkę i przytłaczającą przestrzeń, która w tym materiale dozuje powietrze, ale jednocześnie wywołuje jego klaustrofobiczność.
Zupełnie inaczej na tle poprzedniczek przedstawia się I zarejestrowany z Rossem Devlinem pod szyldem Microflvrscnce. To materiał bardziej pogodny, rozwarstwiony, trochę nostalgiczny i cieplejszy w brzmieniu. Ambientowe drony i ciepłe plamy brzmieniowe często przeplatają się z new age’ową estetyką, budując zwarty, niezwykle przestrzenny i sugestywny krajobraz dźwiękowy. To także najbardziej zróżnicowany z opisywanych albumów i spleciony z wielu, spójnie brzmiących pomysłów. Pierwsza kompozycja z gasnącego drone’u w połowie przeistacza się w zapętlony i zrytmizowany utwór, oparty na samplach wokaliz i drążącej w tle, błyszczącej elektronice. Te new age’owe migotania są na I obecne przez cały czas. Modulowane wokalizy w drugiej kompozycji, ustępują miejsca psychodelicznemu soundtrackowi w ostatnim, dwudziestominutowym utworze, który najpierw przyjmuje postapokaliptyczny charakter, potem przeistacza się w chwytliwy i bardzo emocjonalnie brzmiący drone, aby w finale zniknąć pod przykrywką noise’owych sprzężeń zaloopowanych w nieskończonej pętli.
Skrzyński na tych trzech albumach obrazuje swoje muzyczne fascynacje, a jednocześnie szerokie spektrum umiejętności. Mimo że mają wspólny mianownik, ukazują różne kierunki, przede wszystkim bazując na drone music, elektroakustycznych wpleceniach i nagraniach terenowych. Dzięki rozbudowanej formie najbardziej podoba mi się ostatni z opisywanych krążków – z powodu jego konsekwentncji, największego zróżnicowania i wartkiej, ale treściwej narracji.
[Jakub Knera]