Alan Bishop od pewnego czasu mieszka głównie w Kairze, ale z jakiegoś powodu trafił do Berlina i zagrał jeden koncert jako Alvarius B - koncert genialny. Dla niewtajemniczonych - Alan był gitarzystą i wokalistą Sun City Girls, który to zespół zakończył działalność po śmierci perkusisty Charlesa Gocher. Alan i jego brat Richard idą od tamtego czasu własnymi ścieżkami, ale pozostają jednymi z najbardziej wyrazistych postaci gitarowego undergroundu. Jako Alvarius B Bishop gra generalnie piosenki, wręcz songwriting - ale przy nim nikogo innego chyba się nie da określić mianem freak. Na dodatek, przez lata rozwinął się wokalnie, dlatego rozpiętość jego utworów jest znaczna, od melancholijnych i niby-folkowych kawałków śpiewanych głosem niskim, przez surrealistyczne opowieści prowdadzone głosem wysokim, po różnego rodzaju wybryki - a capella podana piosenka o nikotynowym nałogu, obłędny utwór zagrany na gitarze jako instrumencie perkusyjnym, bombastyczny finał zaśpiewany do barokowo zaaranżowanego podkładu, parodie Bee Gees i współczesnego soulu, a do tego kapitalne, przewrotne poczucie humoru i permanentne balansowanie na granicy prowokacji. Niektórzy odbierają to jako żart, ale to nie jest żart, tylko nonkonformizm i ocieranie się o transgresję przy równoczesnym wstręcie do nadęcia. A na dodatek dużo, bardzo dużo piękna, nawet jeśli na koncercie nie było przeróbek Ennio Morricone. Totalny odlot. Jako suport zagrał Sven Kacirek, łączący nieeuropejskie sample, perkusjonalia i klawisze, co było sympatyczne, ale niestety zdążyłem tylko na końcówkę jego koncertu, więc opinii sobie nie wyrobiłem.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]