Najnowsze wydawnictwo młodej Angielki to pokaz ogromnego potencjału oraz możliwości Elizabeth. Na Dancing otrzymujemy dwanaście, dobrze zaaranżowanych piosenek, które z powodzeniem mogą konkurować z ostatnimi płytami Josephine Foster czy Lykke Li. Zwłaszcza porównanie do Foster wydaje się być dobrym odniesieniem dla twórczości Nancy. Wysoki, niemal operowy wokal prawie na każdym kroku przywołuje skojarzenia z Amerykanką. Słychać to już w otwierającym płytę, filmowym „The Last Battle”, gdzie głos Elizabeth nadaje tempo i rytm, najpierw dla quasi-operowego wstępu, potem dla dynamicznego, wręcz tanecznego tematu, by na samym końcu stać się połączeniem dla tych dwóch. Doskonałe wprowadzenie dla pulsującego, perkusyjnego „Heart”. Następnie „Indelible Day” oparte na dźwiękach fortepianu będące niejako zapowiedzią dalszego rozwoju płyty („Mexico”, „Death In a Sunny Room”). Brytyjka umiejętnie operuje emocjami, nie ma tu zbędnego lukru, wszystko wydaje się być przemyślane do najdrobniejszego szczegółu. Tak jak w „Simon Says Dance”, opartego na wolnym, powtarzającym się przez całość motywie muzycznym, oraz polifonicznej fakturze wokalnej, co sprawia, że całość idzie gdzieś w kierunku minimalizmu Glassa czy Reicha czy przepięknym „Desire” przywołującym dawne oblicze Cat Power. Jednak są tutaj momenty słabsze, monotonne jak elektroniczne i narkotyczne „Shimmering Song” czy kończące płytę „Early Sleep”.
Dancing Nancy Elizabeth to niezła płyta, ze znakomitą pierwszą częścią i słabszym zakończeniem, której jednak warto dać szansę. Nie jest to, co prawda, album tak świetny jak Blood Rushing Foster, jednak są tutaj kapitalne momenty, które zapadają w pamięć.
[Mateusz Nowacki]