polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Mikal Cronin / Ty Segall MCII / Sleeper

Mikal Cronin / Ty Segall
MCII / Sleeper

Historia zdaje się zataczać coraz ciaśniejsze kręgi. Jeszcze kilka lat temu Jay Reatard przeskakiwał na większe labele by wydawać coraz lepiej brzmiące, ale zawierające coraz gorszy materiał albumy. Teraz tą samą drogą podążają Ty Segall i Mikal Cronin. Drag City i Merge mają pecha - wprowadzają do swojego katalogu (zdawałoby się) obiecujących kalifornijskich muzyków kiedy ci najlepsze lata mają za sobą. Co jest o tyle zabawne, że obaj nie przekroczyli jeszcze trzydziestki.

Smutna prawda jest taka, że żaden z wyżej wymienionych muzyków nie jest dobrym "songwriterem". Ich domeną nie jest i nigdy nie będzie dobrze napisany, wysublimowany pop. Trudno w końcu od The Trashmen oczekiwać melodii na poziomie The Beach Boys lub Beatlesów. A jednak Cronin i Segall unisono porzucają przestery i starają się grać łagodniej, wbijając jeszcze jeden gwóźdź w trumnę pierwszoobiegowego indie rocka. Obaj tłumaczą przejście w spokojniejsze brzmienia problemami personalnymi. Segall stracił niedawno ojca, natomiast Cronin poświęca album bólom dorastania.

Zdecydowanie najgorzej wypada album Cronina. Brak tu jakichkolwiek krawędzi, nie ma ani szaleńczego tempa Moonhearts, ani piętrowych przesterów z Melted. Piosenki ciągną się w nieskończoność. Każda niemal jest oparta na usilnym tłuczeniu jednej melodii, prawdopodobnie w nadziei, że złapie się mityczny "hook". Brak tu zabaw dźwiękiem, głośnością, dynamiką. Chyba, że za takowe uznać wymęczone breakdowny, wtręty smyczkowe (!) i łzawe balladki. Pusto jak pomiędzy Marsem a Bolesławcem i nudno jak rowerem przez pustynię. Słychać czasem przebłyski dawnej świetności – najmocniejsze na MCII są dwa kawałki Cronina zagrane z Charlie Moonheartem na perkusji. Natomiast piosenka jego album zamykająca jest potwornie zła, to melodramatyczne indie w stylu Sufjana Stevensa. Nic dziwnego, że kawałek trafił na ścieżkę dźwiękową popularnego amerykańskiego serialu.

Po stronie Segalla jest nieco lepiej, ale Sleeper kontynuuje raczej wątki nieudanego i przyczesanego Twins, niż znakomitego Melted lub wcześniejszych nagrań. Segall po prostu sięga po gitarę akustyczną i grywa melodie ogniskowe. Gdzieniegdzie stara się urozmaicić całość kilkoma efektami gitarowymi lub smyczkami. Kawałki takie jak "Crazy" czy "The Keepers" fajnie brzmiałyby obok grania potężniejszego, dodawałyby zabawnego kontrastu. Tutaj toną pośród jednakowych brzmień i usypiającego tempa. Ludziom wskazującym na jego doskonały zeszłoroczny koncert na Offie przypominam, że zagrał tam głównie kawałki z pierwszych albumów, Melted i Slaughterhouse. Nie było nic z Twins, choć materiał nań nagrał na długo przed występem w Katowicach. Podejrzewam, że gdyby wystąpił także w następnym roku, nie usłyszelibyśmy nic ze Sleeper.

MCII i Sleeper to albumy tyleż puste co niepotrzebne. Prasa określi je mianem "sympatycznego rocka wakacyjnego" i po chwili skieruje uszy w stronę innego popularnego szumu. Bo czego się spodziewać po garażówce, nieprawdaż? To przecież recenzencki ekwiwalent styropianowych kubków na kawę. Starsi fani (tak jak i niżej podpisany) westchną ciężko i odkurzą nagrania Moonhearts oraz Traditional Fools. Lub wspomną o zespole FUZZ - to Segall grający psych-rocka z Charlie Moonheartem. Niedługo sumptem In The Red ukaże się ich album. Polecam w zastępstwie obu opisywanych powyżej płyt, choć też nie jest to projekt szczególnie udany.

[Marek J Sawicki]