Punktem wyjścia do albumu Black Tie było wykorzystanie muzyki jako instalacji dźwiękowej, ale wcale nie oznacza to że ten materiał nie sprawdza się jako album per se. Wprost przeciwnie – chociaż pierwszy utwór Erik K. Skodvina w połowie ulega wyciszeniu to zapada w pamięci jako ten z budowanym skrupulatnie nastrojem, narastająca atmosferę, która potem przechodzi w bardziej stateczny, ulegający rozproszeniu utwór pełen szmerów z pogłosami i dźwięków wydawanych w tle, zniekształconych brzmień z drobnymi interwencjami w drone’owych wynurzeń.
Zmodyfikowane partie smyków, wyciszone w formie ambientowych drone’ów, sprawiają wrażenie wytłumionych, wysuniętych na dalszy plan. Obie kompozycje mają powoli budowaną, magmową strukturę ciężkości, ale jednocześnie są lekkie – nie przytłaczają, pozostawiając oddech. „Black tie“ buduje napięcie, głównie dzięki pojedynczej, minimalistycznej linii basowej. „White Noise“ ma również narastający charakter, choć w nieco innej formule, bardziej rozmytej i psychodelicznej. Czasem słychać że motywy w jednej kompozycji połączone są trochę na siłę, ponieważ w przejściach między nimi ulegają drobnemu rozstrojeniu, Skodvin umiejętnie buduje ich ciągłość, pogłębia brzmienie i uwypukla fakturę. Robi to subtelnie, z zamysłem stawiając na trwanie utworów, ich wielowymiarowość, która zachowuje ich przestrzenny, ale i mroczny wymiar.
[Jakub Knera]