polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

ATP End Of An Era Part 2: Curated by ATP & Loop
Pontins | Camber Sands, Wielka Brytania | 29.11-01.12.13

Drugi tej jesieni i ostatni w ogóle klasyczny festiwal ATP miał podobną perspektywę programową jak pierwszy pożegnalny weekend – „ten ostatni raz” w wykonaniu szeregu zespołów, które przez lata definiowały estetykę ATP plus trochę koncertów grup ostatnimi czasy promowanych koncertowo przez ATP, a do tego ostatni prawdziwy kuratorski dzień festiwalu w wydaniu Loop. Program soboty, wypełniony przez wykonawców zaproszonych przez Loop, dał namiastkę charakterystycznej formuły ATP, od lat stanowiącej o wyjątkowości tych festiwali, choć po kilkudziesięciu edycjach bliskiej wypalenia. Niemniej jednak stanowił on o przewadze Part 2 nad Part 1, kiedy współkuratela Primavera Sound była pozorna i jeśli już, to szkodziła programowi festiwalu. Drugi wyjątkowy aspekt ATP, czyli organizacja imprezy w ośrodku wczasowym, bywał irytujący po powrocie festiwalu do przedpotopowego ośrodka Pontins w Camber Sands, ale na ostatnich dwóch festiwalach wyraźnie sobie uświadomiłem, że kameralności tego rozwiązania, dzielenia domku ze znajomymi, sąsiedztwa innych festiwalowiczów i plaży, będzie mi w przyszłości brakować. Ale nie popadajmy w sentymenty.

Przez ostatnią dekadę ATP dokładało sporą cegiełkę do fali reaktywacji zespołów, zwłaszcza tych bez stadionowego potencjału, a skłonienie Slint do reaktywacji i kurateli w 2005 roku było wręcz jednym z punktów inicjujących tę falę. Teraz, na pierwszych koncertach od 2007 roku, Slint był headlinerem pierwszego dnia festiwalu i dał kapitalny koncert. Początek tego nie zapowiadał, bowiem „For Dinner”, instrumentalny utwór ze Spiderland zdał się ledwie rozgrzewką, jednak od drugiego i faktycznie rozpoczynającego koncert „Breadcrumb Trail” po zamykający koncert „Good Morning Captain” zespół imponował skupieniem, brzmieniem i sugestywnością swojej oszczędnej, nerwowej muzyki. Brzmienie poszczególnych instrumentów było bezbłędne, a całość prowadził rewelacyjny tego dnia (i w tym programie) David Pajo – po pozostałych muzykach widać było czasem rozbrat z muzyką, np. Brian McMahan był de facto wokalistą, większość gitarowych partii oddając innemu gitarzyście, jednak Pajo i perkusista Britt Walford spięli całość, a gdy Walford w „Don Aman” zagrał na gitarze w duecie z Pajo, było to jednym z najpiękniejszych momentów koncertu. Występujący z nimi tego dnia na głównej scenie Shellac są zespołem, który najwięcej razy grał na ATP, stając się swoistym house band. W tym koncercie nie chodziło o zaskoczenie, ale pojawiły się niespodzianki – obłędny strój muzyków oraz dwa nie grane wcześniej utwory z nadchodzącej płyty (łącznie było ich na tym koncercie ze siedem). Poza tym była potężnie zagrana celebracja minimalistycznego gitarowego formatu zespołu, który swój koncertowy poziom wyśrubował bardzo wysoko. Koncert Girls Against Boys pokazał, że choć do wyjątkowości wyżej wymienionych grup trochę im brakuje, podobnie jak scenicznej charyzmy, to jednak jest to bardzo solidna kapela i ich koncert, łączący starocie z numerami z nowej epki był bardzo dobry. Trochę pecha mieli Om – grali na sam początek festiwalu, a takie koncerty często nie mają jeszcze atmosfery i są poligonem dla dźwiękowców, przez co brzmienie wysoko ustawionej perkusji i burkoczącego basu w ogóle się nie kleiło. Poza tym jednak nagłośnienie festiwalu było rewelacyjne, podobnie jak tydzień wcześniej, chyba najlepsze ze wszystkich ATP, na których byłem.

Wątki krautrockowo-psychodeliczno-repetytywne były obecne na wielu festiwalach ATP i tak też było tym razem. Te psychodeliczne zagospodarował bardziej dzień Loop, a hipnotyzm krautrockowy – piątek i sobota pod kuratelą ATP. Lepiej wypadło młode pokolenie – chilijski Föllakzoid zagrał transowy, tajemniczy, a zarazem energetyczny koncert. Michael Rother, któremu towarzyszyli Aaron Mullan (bas) i Klaus Lampe (perkusja) nie spełnił jednak oczekiwań, co było kwestią doboru materiału i skierowania brzmienia w stronę lat 80-tych, w dużej mierze za sprawą elektronicznej perkusji Lampego. W 2010 roku ze Steve’m Shelley na akustycznej perkusji i materiałem skoncentrowanym na wczesnym Neu! Rother był doskonały, teraz zdarzyło mu się kilka takich momentów. W niedzielnym programie w nietypowych projektach można też było zobaczyć innych częstych gości ATP. Mike Watt w trio ze Stefano Pilią i Andrea Belfim (perkusja) zagrał z projektem Il Sogno del Marinaio, trochę jazzrockowym, trochę punk-kabaretowym, trochę retro, trochę będącym muzyką podróży. Koncert był nierówny, ciekawie wypadły utwory z Wattem na wokalu i część instrumentalnych, niektóre instrumentale były jednak nużące, a Pilia i Belfi nie powinni śpiewać. Mick Turner z Dirty Three wystąpił z solowym projektem, w którym towarzyszył mu perkusista o pokolenie młodszy. Był to nudny koncert, w tworzonych z pomocą Loop stacji warstw brakowało dramaturgii i treści. Przez znajomość z Jimem Jarmuschem pod strzechy ATP trafił też Jozef van Wissem – grany przez niego na żywo soundtrack to filmu „Partir to Live” (w reżyserii Domingo García-Huidobro z Föllakzoid) niestety kolidował ze Slint, ale solowy koncert w niedzielne południe był świetnym początkiem dnia i pozwolił zapomnieć o ostatnim nieudanym występie Wissema w Warszawie.

Swoistym kuriozum w programie byli The Dismemberment Plan, którzy na ATP nie grali nigdy wcześniej, choć przecież lata największej popularności przeżyli w okresie rozwoju festiwalu. Być może ich obecność jest pokłosiem szerszej indie-popowej oferty londyńskich koncertów ATP w ostatnim czasie (a także i w Camber Sands, vide Braids), ale do festiwalu nie pasowali, co było widoczne też w umieszczeniu ich na dużej scenie o 14:30 przed zespołami zaproszonymi przez Loop. Nigdy nie byłem zwolennikiem tego zespołu i nie oczekiwałem wiele, ale cukierkowa chwytliwość ich nowych utworów i drętwe wykonanie, brak muzycznej komunikacji między muzykami, były wręcz komiczne. O śmieszność, choć jednak smutną, otarł się też Ty Segall, który wraz z zespołem zasiadł z gitarami niby-akustycznymi. Obnażyło to jego słabości jako piosenkopisarza i wokalisty, pozbawiło atutów w postaci fuzzu i żywiołowości, kompromitacja. Na koncert Goat poszedłem raczej by sprawdzić, czy bańka ich popularności jeszcze rośnie, czy pękła już od natężenia kiczu i ściemy. Raczej ciągle się trzyma, więc szwedzki zespół pewnie dalej będzie oferował swoje kolorowe jarmarki z popowymi melodiami, nachalnie chwytliwymi gitarowymi liniami i prymitywną sekcją rytmiczną. Czwarty ewidentnie zły koncert festiwalu dał Mogwai – miało być to poniekąd sentymentalne zamknięcie festiwalu, bo Mogwai byli kuratorem pierwszego ATP w 2000 roku, ale zespół zagrał swój aktualny set, bez szczególnych wycieczek w przeszłość. Mało któremu z zespołów goszczących na ATP tak źle zrobił upływ czasu – Mogwai był wyzuty z pomysłów, bezmyślnie operował tą samą formułą, od której odejścia zdarzały się jedynie w stronę kiczu. Tylko fakt, że był to ostatni koncert w Camber Sands skłaniał do pozostania do nieznośnie pompatycznego finału. Odtrutką był DJ Jonathan Toubin, grający z siedmiocalowych singli obłędny miks wciągającej do tańca muzyki, często gęsto z pierwszej połowy XX wieku. Świetnie korespondowało to z dresscode’m ostatniego dnia – wszyscy mieli być pod krawatem, niestety elegancko ubrała się tylko ok. jedna trzecia publiczności. Wcześniej w barze Queen Vic w rolę didżeja wcielili się między innymi Bob Weston z małżonką, serwujący disco pełną gębą.

Na szczęście ostatni prawdziwie kuratorski dzień i ostatni prawdziwy powrót udały się jednak dużo lepiej i sobota pod kuratelą Loop była ciekawa. Sami kuratorzy zagrali dobry, wyrazisty koncert – zabrzmieli mocno, ale finezyjnie, wokalnie Robert Hampson był w dobrej formie, a koncert łączył hipnotyzm, piosenkowość i przestrzenność w dobrych proporcjach. Także jako kuratorzy Loop spisali się świetnie, zapraszając zespoły nawiązujące do różnych wątków w ich muzyce i prezentowane przez grupy zarówno chronologicznie wcześniejsze, jak i późniejsze od Loop. Wcześniejszy był post-punk, reprezentowany przez The Pop Group i 23 Skidoo. The Pop Group zabrzmieli potężnie, wściekle, Mark Stewart także i tu korzystał z wydrukowanych tekstów, ale był niezwykle ekspresyjny. Słychać było ogranie aktualnego składu, którego na pierwszym etapie aktualnej reaktywacji (np. w 2010 roku) brakowało. 23 Skidoo byli sympatyczni, ale jednoznacznie oparci na funku i groove, widać też było rozbrat z muzyką, zabrakło odrobiny prowokacji, przekraczania granic, które można było znaleźć w Pop Group. Psychodeliczne odloty reprezentowali Comets on Fire, którzy zagrali pierwsze koncerty od 2007 roku. Ich występ był jednym z najgłośniejszych i chyba najlepszym na całym festiwalu, a na pewno najlepiej wykorzystującym głośność. Już od pierwszego utworu uderzyli z niezwykłą intensywnością, grając rozimprowizowane, piekielne adaptacje utworów, które przy tym zachowywały definiujące je elementy – najbardziej nawet odjechane improwizacje gitarzystów (kapitalny, grając permanentny odlot Ben Chasny) napędzała bezbłędnie trzymająca strukturę sekcja rytmiczna, a wokalny performans Ethana Millera był wręcz natchniony. Nie widziałem ich wcześniej i aż ciężko mi sobie wyobrazić, że każdy ich koncert może być przynosić taki ogień. Być może spotkanie muzyków grupy przy okazji ubiegłorocznego Ascent Six Organs of Admittance ożywiło ich potrzebę wspólnego grania, może długa przerwa w koncertowaniu znalazła rozładowanie w rytuale, który zaserwowali, w każdym razie był to jeden z najlepszych koncertów, jakie widziałem w tym roku i bardzo ciekaw jestem zapowiadanej nowej płyty CoS. Na podobnym poziomie głośności, ale przy dużo większym poziomie naiwności operowali Hookworms – młoda angielska kapela prezentowała bardziej motoryczną muzykę, z podpatrzonymi w Mi Ami efektami na wokalach, przy pewnym brytyjskiej dekadencji zarazem. Nieopierzone, ale sympatyczne granie. Kolejna młoda brytyjska grupa, The KVB (supportujący Loop na grudniowej trasie po UK) wydała mi się analogicznym odpowiednikiem Moon Duo – także damsko-męski duet, także automat perkusyjny zestawiony z gitarą i syntezatorem, także nieostre formy, ale zamiast pustynnego skwaru – angielska mżawka. Jeszcze bardziej elektroniczny i najbardziej lynchowski wariant zaproponowali Dirty Beaches. Ich koncert był jednak dość nierówny i zbyt rozrzucony stylistycznie – od transowych uderzeń hałasu, przez suicide’owe niby-piosenki, bo wyciszenia z saksofonem. Trochę tego było za dużo jak na niecałą godzinę i ubiegłoroczny koncert warszawski, spójny, podobał mi się bardziej. Najcichszy koncert festiwalu zagrali natomiast A Winged Victory for the Sullen. Ich kameralne, ambientowo-klasycyzujące kompozycje sprawdziłyby się jednak lepiej w małej sali na początek dnia (jak Wissem dzień później), na dużej scenie między gitarowymi koncertami ciężko było się na tych niepozornych dźwiękach skupić.

Per saldo, ostatni nadmorski angielski festiwal ATP udał się znakomicie, w porównaniu do End of an Era Part 1 przyniósł więcej rarytasów i miał lepiej zbalansowany program. W porównaniu do klasycznych festiwali z zaproszonym kuratorem, miał bardziej przekrojowy, typowy dla zwyczajowych festiwali charakter. Biorąc to pod uwagę, tym bardziej życzyłbym sobie zastąpienie w programie zespołów grających na ATP po raz pierwszy, jak The Dismemberment Plan czy Goat, zespołami, które na ATP grywały i dawały koncerty ważne dla festiwalu i dla siebie, jak Polvo, Lighting Bolt czy ostatecznie Boredoms. Niemniej jednak, nawet jeśli oznaki wypalenia formuły były w ostatnich dwóch latach widoczne, jest to koniec wspaniałej ery – nawet jeśli w przeszłości dany kurator nie spisał się najlepiej, to i tak imprezy w Minehead bądź Camber Sands przynosiły jedne z najbardziej pamiętnych koncertów danego roku, a całościowo zapisywały się w pamięci bardziej niż letnie festiwale. Co dalej, zobaczymy.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Slint [fot. Piotr Lewandowski]
Slint [fot. Piotr Lewandowski]
Slint [fot. Piotr Lewandowski]
Slint [fot. Piotr Lewandowski]
Shellac [fot. Piotr Lewandowski]
Shellac [fot. Piotr Lewandowski]
Shellac [fot. Piotr Lewandowski]
Shellac [fot. Piotr Lewandowski]
Föllakzoid [fot. Piotr Lewandowski]
Föllakzoid [fot. Piotr Lewandowski]
Föllakzoid [fot. Piotr Lewandowski]
Girls Against Boys [fot. Piotr Lewandowski]
Girls Against Boys [fot. Piotr Lewandowski]
Girls Against Boys [fot. Piotr Lewandowski]
Michael Rother / Aaron Mullan / Klaus Lampe [fot. Piotr Lewandowski]
Michael Rother / Aaron Mullan / Klaus Lampe [fot. Piotr Lewandowski]
Michael Rother / Aaron Mullan / Klaus Lampe [fot. Piotr Lewandowski]
Michael Rother / Aaron Mullan / Klaus Lampe [fot. Piotr Lewandowski]
Il Sogno del Marinaio [fot. Piotr Lewandowski]
Il Sogno del Marinaio [fot. Piotr Lewandowski]
Il Sogno del Marinaio [fot. Piotr Lewandowski]
Om [fot. Piotr Lewandowski]
Om [fot. Piotr Lewandowski]
Om [fot. Piotr Lewandowski]
Om [fot. Piotr Lewandowski]
Jozef van Wissem [fot. Piotr Lewandowski]
Jozef van Wissem [fot. Piotr Lewandowski]
Mick Turner [fot. Piotr Lewandowski]
Mick Turner [fot. Piotr Lewandowski]
The Dismemberment Plan [fot. Piotr Lewandowski]
The Dismemberment Plan [fot. Piotr Lewandowski]
The Dismemberment Plan [fot. Piotr Lewandowski]
Ty Segall [fot. Piotr Lewandowski]
Ty Segall [fot. Piotr Lewandowski]
Goat [fot. Piotr Lewandowski]
Goat [fot. Piotr Lewandowski]
Goat [fot. Piotr Lewandowski]
Goat [fot. Piotr Lewandowski]
DJs Bob Weston & Carrie Weston [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Loop [fot. Piotr Lewandowski]
Comets on Fire [fot. Piotr Lewandowski]
Comets on Fire [fot. Piotr Lewandowski]
Comets on Fire [fot. Piotr Lewandowski]
Comets on Fire [fot. Piotr Lewandowski]
The Pop Group [fot. Piotr Lewandowski]
The Pop Group [fot. Piotr Lewandowski]
The Pop Group [fot. Piotr Lewandowski]
The Pop Group [fot. Piotr Lewandowski]
23 Skidoo [fot. Piotr Lewandowski]
23 Skidoo [fot. Piotr Lewandowski]
23 Skidoo [fot. Piotr Lewandowski]
23 Skidoo [fot. Piotr Lewandowski]
Hookworms [fot. Piotr Lewandowski]
Hookworms [fot. Piotr Lewandowski]
Hookworms [fot. Piotr Lewandowski]
The KVB [fot. Piotr Lewandowski]
The KVB [fot. Piotr Lewandowski]
The KVB [fot. Piotr Lewandowski]
Dirty Beaches [fot. Piotr Lewandowski]
Dirty Beaches [fot. Piotr Lewandowski]
A Winged Victory for the Sullen [fot. Piotr Lewandowski]
A Winged Victory for the Sullen [fot. Piotr Lewandowski]
A Winged Victory for the Sullen [fot. Piotr Lewandowski]
Mogwai [fot. Piotr Lewandowski]
Mogwai [fot. Piotr Lewandowski]
Mogwai [fot. Piotr Lewandowski]
Mogwai [fot. Piotr Lewandowski]
DJ Jonathan Toubin [fot. Piotr Lewandowski]
ATP End Of An Era Part 2 [fot. Piotr Lewandowski]