Mazurek to jednak całym sercem świr. Ilu w końcu muzyków, grając na bis, użyje paczki cukru jako tłumika do trąbki (a ściślej mówiąc kornetu). Na dodatek w taki sposób, że nie będzie to kiczowate, ale zabrzmi świetnie. Zanim jednak doszło do bisu, Rob Mazurek zagrał tak rozmaicie i ciekawie, że sam skomentował po ponownym wejściu na scenę "what can I play now after this...".
Koncert Mazurka był jednym z wydarzeń w ramach Solo Festiwalu we wrocławskim Opecie - dla tych, którzy nigdy nie byli w Ośrodku Postaw Twórczych, warto wspomnieć, że na koncertach zwykle można spotkać tam m.in. Kubę Suchara i Artura Majewskiego z ich rodzinami i gromadką dzieciaków (i kto teraz powie, że dzieci nie potrafią zachować się na koncercie). Suchar zresztą jest pomysłodawcą Solo Festiwalu.
W czasie występu grał czasami sam kornet, innym razem za tło mając rozmaite elektroniczne kompozycje. Na chwilę pojawił się maleńki drewniany flecik, a w końcu usłyszeliśmy także melorecytacje - powtarzane wielokrotnie słowa "the most beauty is invariations of sameness", wypowiadane podczas trzymania w ręku paczki, z której powoli na podłogę wysypywał się cukier. Mazurek dał upust nie tylko swojemu talentowi do improwizowanej gry, ale także pasji do sztuk performatywnych, a cały koncert był mini spektaklem. I znowu nie było to ani przez chwilę banalne ani kiczowate, ale subtelne i ciekawe. W każdym dźwięku i każdej frazie spotykaliśmy to, co charakterystyczne u Mazurka, czyli jego zaangażowanie i pewność oraz siłę, a jednocześnie masę czułości.
Mazurek to niezwykły artysta, który już od ponad dziesięciu lat odwiedza Wrocław, za każdym razem zaskakując publiczność czymś świeżym i tak było również teraz.
PS. Na koniec jeszcze jedna fraza śpiewana podczas występu, która mogłaby stać się mottem: "when you're down, slow down" :-)
Wizytę Mazurka w Polsce uzupełniły dwa koncerty w duecie z Kubą Sucharem pod nazwą Forest Underground. Warszawski występ był rewelacyjny. Muzyka była improwizowana, ale w uporządkowanych strukturach czy też zestawieniach instrumentalnych, dzięki czemu koncert był różnorodny, ale równocześnie spójny, konsekwnentny narracyjnie i emocjonalnie. Otwarcie było delikatne, grą solo obu muzyków z nutką elektroniki i oszczędnym duetem. Poźniej pojawiły się wątki etno, kiedy Mazurek grał na wspomnianym fleciku, a Suchar fascynował frenetyczny, lekko afrykańskim pulsem. Istotną rolę odgrywała też elektronika, zwłaszcza od pierwszego utworu z wokalem, pochodzącego z tegorocznej płyty The Space Between Exploding Star Electro Acoustic Ensemble Mazurka. Wprowadzony wówczas psychodeliczny pierwiastek pozostał na dłużej, zwłaszcza w najdłuższym utworze koncertu, opartym na elektronicznych dronach i fakturach kornetu i buzującej perkusji. Suchar był w kapitalnej formie, a Mazurek pokazał, dlaczego jest frontmanem w najlepszym tego słowa znaczeniu - wchodzącym w muzykę głęboko, do treści intymnych, w sposób bardzo prawdziwy. Oraz, last but not least, w sposób estetycznie fascynujący.
[zdjęcia: Bartosz Sokołowski, Piotr Lewandowski]