Nie udało mi się dotrzeć na otwierające warszawskie Avant Avant Garde wprowadzenie Michała Libery i Jana Topolskiego oraz performans Francesco Cavaliere, więc pierwsze wrażenie zrobił na mnie tłum zgromadzony w Laboratorium - ludzi więcej niż miejsc siedzących, kolejka przed drzwiami. Podejrzewał, że magnesem dla większości był występ twórców Nurse with Wound, ale wcześniej odbyły się dwa inne koncerty, moim zdaniem nawet ciekawsze. Na początek Maciej Śledziecki i Marion Wörle pod hasłem Gamut Ensemble zagrali za pomocą trzech instrumentów akustyczno-mechanicznych (monochord, karylion, fisharmonia) zbudowanych na ich potrzeby, obsługiwanych za pomocą laptopów i software'u przygotowanego w celu sterowania instrumentami. Cierpliwie rozwijająca się muzyka była oparta o drobne zmiany i przesunięcia, drony (którym sprzyjało wykorzystanie ebowu w ramionach grających na monochordzie) oraz incydentalne akcenty rytmiczne. Ciekawa była technologiczna klamra wokół akustycznych instrumentów - z jednej strony sterowanie laptopem, z drugiej amplifikacja brzmienia przez nagłośnienie, które wzmacniało rezonanse.
Drugiego koncertu słuchałem w bezpośredniej bliskości instrumentów, co pozwalało na wychwycenie fizyczności poszczególnych dźwieków, obserwowanie interakcji między wykonawcami a instrumentami, co dla mnie było sednem występu. Magda Mayas i Tisha Mukarji zagrały odpowiednio na fortepianie w stroju opartym o koncepcje La Monte Younga oraz na pianinie w stroju pitagorejskim, czyli archaicznym, właściwym dla muzyki jednogłosowej. W wykorzystaniu takich nie-oświeceniowych strojów był pewien paradoks, bowiem ich odmienność od współczesnej równomiernej konwencji łatwiej byłoby dostrzec słuchając muzyki granej za pomocą klawiszy, natomiast Mayas i Mukarji klawiszy używały rzadko. Koncert bliski był podejściu improv, z tzw. niekonwencjonalnymi technikami gry, w czym Mayas jest zresztą rewelacyjna niezależnie od instrumentu i stroju. Ale skoro strój naturalny sprzyja rozbrzmiewaniu górnych składowych harmonicznych, więc może i te stroje, bądź co bądź tamtemu pokrewne, sprzyjały wibracjom szarpanych, szorowanych i ostukiwanych strun. Był to ciąg zdarzeń dźwiękowych, zaskakujących i o znacznej muzykalności.
Zamykający wieczór koncertu duetu Steven Stapleton & Andrew Liles był w sumie najbardziej konwencjonalnym imprezy. Z dokładnością do klawesynu, wykorzystywanego w drugiej połowie koncertu, instrumentarium muzyków (dwie gitary grane ebowami, elektronika) było wycinkiem koncertowego instrumentarium Nurse with Wound sprzed kilku miesięcy. NwW jako kwartet byli bardziej hałaśliwi, Stapleton i Liles - bardziej ambientowi (te ebowy).I jak to z ambientowymi pejzażami bywa - jedni zamkną oczy i będą się zatapiać, inni będą się przyglądać i czekać, aż coś się wydarzy. Sam byłem gdzieś po środku. Klawesyn w drugiej części trochę urozmaicił całość, jednak był trochę na doczepkę, trochę "poważkowy. Słuchało się dobrze, ale nie było tajemniczości i nieprzewidywalności wcześniejszych dwóch koncertów, odkrywających eksperymentalny potencjał w archaicznych środkach muzycznych.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]