polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Pochwalone Czarny war

Pochwalone
Czarny war

“As bad as it may sound, I’d rather listen to a good song on the side of segregation, than a bad song on the side of integration.” – te słowa powiedział Phil Ochs, piosenkarz w latach 1960. ucieleśniający społecznie zaangażowany song-writing do tego stopnia, że Dylan kpił, iż Ochs po prostu śpiewa artykuły z lewicowych gazet. W jego ustach to bardzo mocne, ale uczciwe słowa, zwłaszcza, że dziś mało kto kojarzy Ochsa, a każdy potrafi zanucić Dylana, choćby za sprawą „Blowin in the wind” – emblematycznego protest songu. Społecznie zaangażowana muzyka i protest songi przez dekady łączyły i dzieliły odbiorców, a napisano o nich już tyle (ostatnio choćby piórem Doriana Lynskeya), że najciekawszym w tej kwestii pytaniem obecnie wydaje się to, dlaczego protestom oburzonym i okupującym praktycznie nie towarzyszy dedykowana ścieżka dźwiękowa. Może po prostu każdy ma swojego mp3playera i ciężko im się zgrać. Pochwalone deklarują, że ich płyta ma być „odpowiedzią na niewystarczającą obecność żeńskich głosów w muzyce zaangażowanej”. Fakt, akurat feminizm do protest songów szczęścia nie miał, ale ta płyta tego nie zmienia.

Na poziomie ideowym i koncepcyjnym, zespół podszedł do sprawy z rozmachem – stare pieśni, dekonstrukcje tradycyjnych tekstów i współczesne wiersze podejmują dość szeroko kwestię społecznych funkcji i wizerunków kobiet, a znana z Post Regimentu Nika przyjęła na tę okazję nawet nowy pseudonim artystyczny Maria Magdalena. Niestety materia muzyczna tego ciężaru nie udźwignęła, zwłaszcza, że za różnorodnością tematów niepotrzebnie poszła różnorodność estetyk. O ile w pierwszych utworach dobre wrażenie robią fragmenty w szybszych tempach, przywodzące na myśl Archbishop Kebab czy Dog Faced Hermans, to później rzecz ulega rozcieńczeniu. Folk-punk sprawdza się w zwartych utworach („Fora! Fora!”), raz po raz jednak do przesady wystylizowanych na „żeńską” R.U.T.A.-ę („Ballada masochistyczna”, „Dzieweczka”), a najbardziej chwytliwa na płycie „Litania” byłaby świetnym aktem terroryzmu gdyby podchwyciły ją stacje radiowe. Jednak twory bliższe konkursowi piosenki aktorskiej („Zimny Piotr”, środkowa partia „Emanzipation”), quasi-swing („Nie taka”) czy niby-vocal-jazz („Lokale”) wypadają źle. Ten ostatni utwór zresztą unaocznia, jak swoisty przerost ambicji szkodzi tej płycie – sentymentalna piosnka z gorzkim tekstem o dziewczynie wyczekującej w barze na kogokolwiek skontrastowany jest z tradycyjnym tekstem o kobiecie mężczyzn owijających wokół palca i to jest jeszcze ok, ale pojawiający się w środku ballady łupany rytm przy słowach „pójść na disco” jest łopatologicznym zabiegiem niczym z konkursu piosenki aktorskiej. Przy dość przezroczystych aranżacjach i niewyszukanym wykonaniu całość się rozłazi. Nie rozumiem też, dlaczego „Dzieweczka”, zapadający w pamięć utwór dekonstruujący każdemu znaną piosenkę cepeliano-ludową czy wręcz biesiadną, jedyny faktyczny protest-song, pojawia się niemal na końcu płyty, kiedy ma się jej już trochę dość.

Albumowi szkodzi także produkcja – brakuje pazura, jakiegokolwiek przesteru, amplifikacji brzmienia, odrobiny brudu, zwłaszcza w wypolerowanej sekcji rytmicznej. Od kiedy i po co „muzyka zaangażowana” posługuje się brzmieniami w duchu Raz Dwa Trzy? Gdyby Czarny War przyciąć do epki, robiłaby ona wrażenie. A tak otrzymujemy płytę, której istnienie jest uzasadnione przez postępowo-równościową ideologiczną postawę. Baza jest, nadbudowy ewidentnie zabrakło.

[Piotr Lewandowski]