Był kiedyś taki film Jerzego Skolimowskiego tytułem Shout. Taki arthouse’owy horror psychologiczny z Johnem Hurtem, Alanem Batesem i Timem Curry’m. Postać grana tam przez Batesa posiadała zdolność wytworzenia krzyku – tak potężnego, że potrafi zabić wszystko wokół. Ponoć nauczył się tego od aborygeńskiego szamana. Co do bohaterki niniejszego przekroju, nie wiem skąd się swego fachu nauczyła i mimo, że pewnie nikogo nigdy swym głosem nie zabiła (choć pewnie chciałaby – szczególnie „słabych, heteroseksualnych mężczyzn”), to na pewno sterroryzowała wielu. Niniejszym chciałbym przedstawić Diamandę Galas, jedną z najbardziej znanych a zarazem ekstremalnych przedstawicielek sztuki eksperymentów wokalnych, które już w tym miesiącu będziemy mogli przeżyć na żywo we Wrocławiu, w ramach sceny muzycznej festiwalu Nowe Horyzonty. Swoją drogą jest to proweniencja raczej kobieca, z wieloma przedstawicielkami z różnych epok: od Meredith Monk i Annette Peacock przez Annę Homler po Maję Ratkje, Juanę Molinę czy Pamelę Z – każda z nich charakteryzująca się unikatowym stylem. Aby wyobrazić sobie wokalizacje Galas, najprościej chyba najpierw pomyśleć o Requiem Ligetiego, sławetnie użytego w Odysei Kosmicznej Kubricka. Idąc dalej tym kosmicznym tropem – na bazie tego utworu można odnieść jej osobowość wokalną do czegoś, co w naukach ścisłych jest zwane osobliwością, czyli obiektem, którego pewne parametry nie są zdefiniowane i nie dadzą się określić ani przewidzieć w konwencjonalny sposób – w tym wypadku byłby to pojedynczy głos z tego opętanego chóru, który postanowił dryfować po własnej, sobie tylko wiadomej, ekspresjonistycznej „orbicie”. A skoro o opętaniach mowa, to podejrzewam, że gdyby zaczęła działać kilka lat wcześniej, a William Friedkin zdawał sobie z tego sprawę, to pewnie użyłby jej głosu w Egzorcyście. Jej sztuka od samego początku miała charakter subwersywny i konfrontacyjny, traktując o tematach takich jak AIDS, schizofrenia, gwałt, masowe mordy czy zorganizowana religia.
Poniżej przedstawię symboliczne 6 płyt Diamandy Galas, które moim zdaniem warto znać:
The Litanies of Satan (1982)
Jest to dzieło najbardziej surowe (w pierwszym utworze nie ma żadnego podkładu muzycznego, a w drugim jest minimalny) jak i chyba najbardziej ekspresyjne, bezkompromisowe i ekstremalne. Całość składa się z dwóch długich kompozycji, trwających powyżej 17 minut każda. Pierwsza z nich, „Wild Women With Steak-Knives” to mieszanka szeptów, oddechów, fonemizacji i dzikich skowytów. Galas odgrywa rolę osoby opętanej przez demona, przez której głos przebijają się czasami drobne przebłyski świadomości, by za moment eksplodować zwielokrotnionymi jaźniami – każdej w innym rejestrze. Litanies of Satan z kolei przypomina (co zresztą tytuł sugeruje) nieświęty rytuał z ceremonialnymi bębnami, inkantacjami w języku francuskim i demonicznymi pogłosami. W pewnym momencie tempo nabiera rytmu karabinu maszynowego a wokale dezintegrują się i transformują w zdeformowany zbitek pogłosów w tle, by później dryfować a’la Requiem Ligetiego i dodać potraktowane pogłosem sylabizacje, które przeradzają się w piekielny skowyt. Pomimo całego arsenału wokalnego i szerokiego zasobu trików produkcyjnych, całość wydaje się być przemyślana i poukładana, choć niekoniecznie będzie to wrażenie, które wypłynie po pierwszym przesłuchaniu.
Diamanda Galas (1984)
Wydawnictwo to stanowi logiczną kontynuację kierunku obranego na debiutanckim krążku, choć od razu też zwiastuje zmiany – przede wszystkim wzrosło znaczenie samej muzyki, która zyskuje awangardowo-industrialny wydźwięk. Czasem przecinają ją czyste operowe śpiewy, by następnie przekształcić się w orgię pogłosów, a czasem bywa odwrotnie – to chorały są nawiedzane przez „wyładowania” elektroniczne. Galas kontynuuje tutaj poszerzanie swojego wokalnego „bestiariusza”, tym razem o indiańskie zaśpiewy i wspomniane wyżej, bardziej konwencjonalne partie operowe. Przy okazji wciela się w nowe „postaci” ze schizofrenicznym eklektyzmem, raz bywa umęczonym dziecięciem, innym razem wilkołakiem, by później przerodzić się w czarownicę. Całość koncepcyjnie można by określić jako obraz rozkładu kobiecej psyche. Miejscami panuje niesamowite poczucie ruchu i przestrzeni, a to dzięki pełnej inwencji manipulacji dźwiękiem Richarda Zvonara oraz produkcji Boba Shumakera i Phila Browna. Obok debiutu jest to jej najbardziej skrajne dzieło w dorobku, choć minimalnie przystępniejsze.
The Divine Punishment (1986)
Płyta ta, jak też nazwa sugeruje, jest takim „sacrum profanum” Diamandy Galas, czymś o charakterze quasi-sakralnym, ale przedstawionym z perspektywy „ciemnej strony mocy”. W momencie wydania, była to najbardziej przystępna i najbardziej „muzyczna” płyta w jej dorobku. Poszczególne kompozycje są wyraźnie i czytelnie rozbite na pomniejsze sekcje (i ogólnie struktura jest najbardziej wyczuwalna), co sprawia, że przyswojenie tej płyty jest doświadczeniem nad wyraz strawnym. Dominuje klimat starożytny, oprawa zawiera elementy ambientu, pojawiają się także syntezatorowe rytmy oraz sekcje smyczkowe. The Divine Punishment jest zarazem ostatnim z jej ekstremalnych dzieł, po nim pojawiło się Saint of The Pit, dzieło mające charakter przejściowy, a potem odważyła się nagrać…
You Must Be Certain Of The Devil (1988)
Można śmiało rzec, że to najbardziej nieoczekiwany ruch w jej karierze, albowiem jest to album, który z grubsza porzuca dawne demony na rzecz skrzyżowania EBM, rocka alternatywnego i bluesa ze sporą dawką odniesień do soulu i gospel. Jej dawne egzorcyzmy wokalne stają się co najwyżej jednymi z „zagrywek” – pojawiającymi się cyklicznie – a nie pierwszoplanowymi elementami. Tak naprawdę nie byłoby dziwnym, gdyby pod tą płytą podpisała się Lydia Lunch we współpracy z Nickiem Cave’em i Foetusem. Dominuje dekadencja, Galas zdaje się patrzeć na siebie z inteligentnym dystansem, elementy operowe przeplatają się tutaj z futuryzmem i zarazem z barokiem, a kompozycje są względnie krótkie. W aranżacjach, które tym razem zawierają „żywe” instrumenty, dominuje natomiast fortepian, rytmy zaś są mocno synkopowane, co bardzo kontrastuje z jej poprzednimi dokonaniami, gdzie albo ich nie było, albo występowały w formie piekielnych rytuałów. Reasumując, jest to płyta być może najmniej reprezentatywna ale to nie znaczy, że nie godna uwagi.
Plague Mass (1991)
Plague Mass jest uosobieniem jej osobistej krucjaty przeciwko AIDS – w tamtych czasach tematu jeszcze bagatelizowanego – a zarazem pierwszym albumem koncertowym, nagranym w Katedrze św. Jana w Nowym Jorku, pokryta bydlęcą krwią. Galas daje tutaj upust swoim fantazjom i wokalistycznej ekwilibrystyce, reinterpretując teksty z klasyki literatury, jak i z Biblii. Większość kompozycji to utwory premierowe, jedynie kilka z nich pojawiło się na wcześniejszych płytach. Myślę, że ze wszystkich jej koncertowych wydawnictw, dzieło to posiada największą wagę, a mimo nadzwyczajnej dozy ekspresji i koncertowego charakteru nagrania, pokazuje zarazem, że jej dokonania są bardzo przemyślane i skalkulowane.
Defixiones, Will and Testament (2003)
To drugi polecany tutaj album koncertowy i również z przesłaniem misyjnym, bo traktuje o mordach dokonanych przez Imperium Osmańskie na Ormianach, Syryjczykach i mniejszości greckiej. Tym razem wokalistka zabiera nas w podróż po świecie orientu, racząc słuchacza muezińskim zaśpiewami okazjonalnie przemieszanymi także z bel canto, a czasem nawet z latynoską dekadencją i nutką kabaretu. W pewnym sensie płyta ta stanowi kompendium wypracowanych przez nią dotychczas technik wokalnych. W kwestii oprawy muzycznej, dominują zaś fortepianowe nokturny, przemieszane gdzieniegdzie z ambientem, akcentami orientalnymi, miejscami wkrada się także blues i soul. Ogólny klimat jest zbudowany w sposób tak misterny, że w jednym utworów prawie czuć muchy. Dzięki takiemu stylistycznemu rozstrzałowi, Defixiones to prawdopodobnie najbardziej wyważona płyta w dyskografii artystki, balansująca na krawędzi między kontrolowanym szaleństwem, dźwiękobrazami a formatem piosenkowym, a zarazem całkiem kompetentny comeback po serii albumów przeważnie coverowych.
A propos tych ostatnich, jej najnowsza w dorobku solowa płyta, Guilty Guilty Guilty z 2008 jest interpretacją siedmiu standardów bluesowych, soulowych i popowych. Galas wykonuje je z mieszanką „czarnego”, udręczonego vibrato, soulowego luzu z namiastką dawnych upiornych skrzeków i okazjonalnych porywów nieprzewidywalności, w aranżacjach zdominowanych przez fortepian. Jest to interesujący suplement jej niesamowitej, ponad trzydziestoletniej kariery i drugie, po The Singer z 1992, wydawnictwo w całości poświęcone tego typu muzyce.
[Jakub Krawczyński]