Will Oldham, obok Davida Pajo (ukrywający się pod szyldem Papa M - recenzja także w tym numerze PopUp) oraz Johny`ego Casha, wymieniany jest jako wielki twórca współczesnej formy muzyki new-country.
W latach 90. nagrywał muzykę firmowaną projektem Palace Brothers, Palace Music - teraz wydał największe ówczesne, dla niektórych nieśmiertelne, przeboje w towarzystwie znakomitych muzyków ze swojego środowiska. Kojarzony często z tzw. werandowym graniem, Oldham preferuje muzyczną naturalność - zwyczajne, życiowe teksty i naturalne folkowe brzmienia, pełne uroku i ciepła. W 2003 roku wydał on dobrze przyjętą produkcję "Master And Everyone", zapełnioną balladowym graniem z kręgu post-country, folku i americany.
Teraz, powraca w formie bodajże najbardziej przystępnej. Materiał z Palace nie stwarza żadnych kłopotów w odbiorze, nawet dla kogoś, kto do tej pory nie cierpiał estetyki country, brzydził się nią, a piosenkowa formuła kojarzyła mu się z najbardziej odrażającym obciachem. Ja sam podobny problem miałem jeszcze kilka lat temu. Wówczas, uszy otworzył mi Beck, który pokazał jak finezyjnie można podśpiewywać sobie, używając skromne instrumentarium, ocierając się o folk i country, ale nie łącząc to wszystko w ramy muzyki nadal alternatywnej.
Will Oldham na zachodzie jest bardzo popularny. Na jego temat rozpisują się Uncut, Q, NME. W Polsce, jego postać nadal słabo jest rozpoznawalna, co prawdopodobnie wypływa z obawy przed villigowym nalotem country. Niestety, mam wrażenie, że "The Greatest Palace Music" niewiele w tym zmieni, aczkolwiek zmienić powinna. To przynajmniej jedna z najbardziej udanych płyt folkowych tego roku w Stanach.
Oldhama, prezentującego tutaj najjaśniejsze pozycje swojej twórczości w minionej dekadzie, wspomogli dobrzy znajomy - Stuart Duncan, upiększający kompozycje skrzypcami, czy chociażby Hargusa Robbinsa, legendarnego już pianistę. Całość brzmi bardzo zwarcie, jest płytą przyjemną w odbiorze, umilającą mijanie czasu niczym na bezkresnym łonie natury. Gdzieniegdzie wspomagany kobiecym podśpiewywaniem wokal Oldhama sprawia wrażenie wyjętego z wakacyjnej, muzycznej pocztówki z Teksasu.
Owa, tradycyjność i folkowość to bezsprzecznie atuty płyty. Jeżeli jednak ktoś na dźwięk skrzypiec, bandżo i rytmu dansingowego dostaje wstrząsów - niech sobie daruje tę płytę. Ci jednak, którzy potrafią zrozumieć ducha alternative-country - mogą się nieźle bawić z Willem Oldhamem.
[Tomek Doksa]