polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Wayne Shorter Quartet Without a Net

Wayne Shorter Quartet
Without a Net

Mija dwanaście lat od momentu zawiązania przez Wayne’a Shortera tego kwartetu, ale Without a Net jest dopiero jego czwartą płytą, z czego pierwsze dwie ukazały się od razu w latach 2002 i 2003. Podobnie jak pierwsza Footprints Live!, oraz poprzednia Beyond the Sound Barrier z 2005 roku, album zarejestrowany został na żywo i dowodzi, że choć kwartet nagrywa rzadko, to jest jednym z najważniejszych working-bandów współczesnego jazzu. Shorter, w tym roku kończący 80 lat, w przeciwieństwie do niektórych nadal aktywnych muzyków tego pokolenia, którzy albo rozmieniają swój dorobek na drobne (Hancock), albo po prostu dmuchają standardy (Shepp), nie spoczywa na laurach i świetnie wykorzystuje wyobraźnię i elastyczność swoich współpracowników (Danilo Perez, John Patitucci i Brian Blade). Zawsze był on równie ważnym saksofonistą, co kompozytorem, a otwierając Without a Net od „Orbits”, utworu, który rozpoczynał też album Miles Smiles kwintetu Davisa z 1966 roku, wyraźnie daje do zrozumienia, że czasy się zmieniły i wyzwania także. Teraz interesuje go przede wszystkim zespołowa interakcja, przestrzeń powstająca na styku skupionej i uważnej improwizacji formą i prowadząca do alchemicznego, ale zarazem intelektualnego zespolenia.

Każdy z muzyków unika tutaj przegadania, ale kluczowe dla mnie znaczenie ma perkusista Brian Blade, który rozpina rytmiczną przestrzeń o nieustannie ewoluującej postaci i naszpikowaną eksplozjami. Tutaj jego gra jest nieco spokojniejsza i też mniej wyeksponowana w miksie niż w przeszłości, ale na Beyond the Sound Barrier była dla mnie pewną zapowiedzią tego, jaką rolę zacznie odgrywać genialny młodzieniec Marcus Gilmore w trio Vijaya Iyera. Pokrewieństwa między tymi grupami leżą też w przewrotnym podejściem do kompozycji – sięgając po „Orbits”, „Plaza Real” z repertuaru Weather Report, „S.S. Golden Mean” nagrane już raz inaczej przez ten kwartet, czy filmowy „Flying Down to Rio” z 1933 roku, Shorter ekstrahuje z nich tylko to, co jest potrzebne by pchnąć zespół w danym kierunku niczym śniegową kulę – dalej toczy się on sam i nabiera rozmiaru. Centralnym momentem płyty jest ponad 20-minutowe „Pegasus” z udziałem The Imani Winds, kwintetu instrumentów dętych. To utwór najbardziej eksponujący Shortera kompozytora, wysublimowana mozaika stopniowo otwierająca się na indywidualne poszukiwania w jej ramach.

Kwartet Shortera operuje klarownym, tradycyjnym brzmieniem, pozostaje bliski jazzowemu idiomowi, melodycznie i rytmicznie jest wręcz łagodny, ale zarazem gra muzykę ambitną, nową, wymagającą skupienia i fascynującą. Lata 1960. były złotym wiekiem jazzu, w którym artystyczny postęp mógł iść w parze z popkulturową rolą i muzyki, i jej liderów – teraz warunki ekonomiczne i kulturowe są dużo mniej dla jazzu sprzyjające, a postęp odbywa się raczej w niszach. Ale ma on miejsce, a Shorter, choć część jego muzyki zrobionej w międzyczasie zestarzała się dobrze, część nie, po pięćdziesięciu latach znów jest w forpoczcie – to chyba najlepszy dowodem wyjątkowości tego muzyka.

[Piotr Lewandowski]