polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

If You Say So Festival 2013
Miejskie Centrum Kultury | Bydgoszcz | 11-13.04.13

If You Say So Festival nie jest zwykłym festiwalem. Nie ma oprawy wielkich openerów, których daty niebawem zapełnią wasze kalendarze. Nie ma też wielkich headlinerów, którymi przyciąga się tłumy. Nie ma też frekwencji, która towarzyszy wielkim wydarzeniom spod znaku Heinekena czy Offa. I być może w tym tkwi siła zorganizowanego po raz drugi przez fundację Nowa Sztuka Wet Music festiwalu. Zwłaszcza, gdy wykonawcami są muzycy awangardowi i eksperymentujący z różnego rodzaju brzmieniami, niekoniecznie w klasycznym rockowym anturażu. Tak było podczas ubiegłorocznej edycji w bydgoskiej Pianoli. Tak było i teraz w Miejskim Centrum Kultury w Bydgoszczy. W tym roku impreza trwała aż trzy dni i w przeciwieństwie do poprzedniej edycji, przybrała charakter międzynarodowy. Zmieniła się też nieco stylistyka. Obok elektroakustycznej i elektronicznej muzyki eksperymentalnej, brzmień drone czy swobodnej improwizacji znalazło się więcej momentów popowych i piosenkowych.

Pierwszego dnia wystąpiły dwa polskie projekty związane z młodym bydgoskim kolektywem Milieu L'Acephale, czyli Selected Works i Stara Rzeka. Koncertem wieczoru i jednym z najlepszych podczas całego festiwalu był występ Kuby Ziołka aka Stara Rzeka. Jego piosenki oparte na brzmieniu gitary, dronowych smug, elektronicznych ozdobników i przetworzonego głosu to krzepiąca odpowiedź na nieco wymęczony już gatunek spod znaku singer/songwriting. Błędem byłoby jednak zamykanie Starej Rzeki tylko w tej stylistyce. To są nie tylko piosenki, ale cała paleta obrazów tworzonych za pomocą przewalających się, ogromnych i monumentalnych mas dźwięku, które niosą ze sobą spokój, ale jednocześnie smutek i lęk. Występ Kuby obudził poczucie pesymizmu, ale jednocześnie błogości, którą czuje się, gdy jest się blisko natury. Występ Kuby świetnie uzupełnili muzycy Selected Works stawiając się po drugiej stronie pewnego continuum. To co zagrali na żywo kojarzyło się z dźwiękami miasta, pulsem metropolii, czy odgłosami zurbanizowanego świata. Grali muzykę minimalistyczną, opartą o loopy oplatane improwizowaną grą na perkusji. Co ciekawe, ich granie to zupełnie inny trop niż dokonania np. Mikrokolektywu czy duetu Jachna/Buhl. Nie ma w tym jazzu, jest za to posmak muzyki elektronicznej, mechanicznej czy nawet industrialnej, ale bez charakterystycznego dla tych gatunków chłodu i wyobcowania. Muzyka Selected Works, głównie za sprawą oryginalnych struktur rytmicznych, jest jakby odczłowieczona, ale dzięki analogowemu brzmieniu wydaje się jednocześnie żywa, błoga i przyjazna.

Drugi dzień festiwalu rozpoczął się elektroakustycznym występem trójmiejskiego duetu Tundra, który zagrał prawie godzinny, dość jednostajny, elektroakustyczny set oparty na zimnych dronach, soundscape'ach, perkusjonaliach oraz przetworzonym brzmieniu fletu. Ich występ przywodził na myśl dokonania artystów występujących w ramach festiwalu CoCArt.
Potem przyszedł czas na laptopową elektronikę. Hiszpan Diego Mart aka Die! Goldstein dał zdecydowanie najsłabszy i najbardziej przewidywalny koncert całego festiwalu. Pejzaże, które malował za pomocą swojego macbooka nie miały szczególnej głębi, nie brzmiały też w sposób oryginalny. Set Marta brzmiał trochę tak, jak gdyby przetłumaczyć muzykę zespołów post-rockowych spod znaku Tides From Nebula czy Mogwai na język cyfrowej elektroniki.
Hitem tego dnia okazał się jednak występ świetnego australijsko-niemieckiego duetu Tony Buck / Magda Mayas. On grał na perkusji, ona generowała dźwięk z fortepianu. Dzięki temu powstało coś na kształt muzyki ambientowej, nie mającej jednak posmaku elektroniki czy elektroakustyki. Wiele tego typu występów, ze względu na ograniczone środki brzmieniowe staje się po jakimś czasie nieczytelnych lub zwyczajnie nudnych. Buck i Mayas pokazali, że można z łatwością zaciekawić słuchaczy takim oszczędnym zestawem brzmieniowym.
Awangardowy klimat festiwalu przełamali warszawiacy: Baaba w towarzystwie Gaby Kulki, którzy zagrali stare dobre polskie szlagiery z lat 60-tych i 70-tych. Były standardy Dzikusów, Zbigniewa Wodeckiego czy znanego z piosenki „Metalowcy” zespołu Porum. Baaba, jak to Baaba nie ułatwiła sobie zadania i znane PRL-owskie melodie poszatkowała w sposób niemiłosierny, dodając do tego, dobrze znane fanom, poczucie humoru.

Drugim zespołem, który zagrał najbardziej rockowo i piosenkowo było trio Drekoty. Dziewczyński zespół założony przez Olę Rzepkę (m.in. Alte Zachen) zagrał piosenki ze swoich dwóch wydawnictw: epki Trafostacja i długogrającej Persentyny. Dobrze, że jest taki band w Polsce, jeśli chodzi o kobiece granie. Inna kwestią jest nieco nachalna maniera dziewczyn, których teksty i sposób śpiewania wydają się być zbyt teatralne i zmanierowane. Dużym plusem są jednak fajne aranże ich piosenek i ich świetne wykonanie na żywo.

I tutaj dochodzimy do końca festiwalowej wyliczanki. Dwa ostatnie występy w ramach If You Say So Festival to wydarzenia, które zdecydowanie powinny przejść do historii. Pierwszym z nich jest występ Etamskiego – producenta związanego z kolektywem Pink Punk, współpracującego m.in. z Peve Letym i Kristen. Artysta zabrał słuchaczy w poplątany świat hip hopowych bitów, loopów i strzępków melodii. Dopracowane do perfekcji szlachetne brzmienie umiejętnie rozłożone w czasie i przestrzeni spowodowało, że był to chyba jeden z najlepiej brzmiących koncertów elektronicznych od czasu ubiegłorocznego Unsoundu. Etamski to alchemik, który z morderczą precyzją dobiera składniki do swojej złożonej mikstury. Pomimo że muzyka producenta jest bardzo abstrakcyjna i nie podąża za prostymi rozwiązaniami rytmicznymi, to spaja ją specyficzny klimat rodem z małego miasteczka portowego gdzieś nad zimnym Bałtykiem.

O wielki finał zadbali Richard Pinhas wraz z synem, Duncanem Nilssonem, tworząc głośny i bezkompromisowy elektroniczno-gitarowy strumień energetyczny. Panowie nawiązywali do krautrocka i do analogowej elektroniki sprzed kilku dekad, głównie za sprawą arpeggiatorów wplatanych w dronowo-noisowe erupcje Nilssona, urozmaicane gitarowymi zagrywkami lidera Heldon. Po tym koncercie stało się jasne, czym mogli inspirować się Emeralds czy Mike McGuire. Muzyka, która dosłownie „wchłonęła” publiczność, to dla mnie trzeci, po Keiji Haino i Swans występ, w którym tak umiejętnie wykorzystano duże nagromadzenie dźwięków i monstrualną liczbę decybeli.

ps. dziękujemy organizatorom, fundacji Nowa Sztuka Wet Music, za udostępnienie zdjęć.

[tekst: Łukasz Jędrzejczak]

[zdjęcia: Artur Maćkowiak]

Magda Mayas / Tony Buck [fot. Artur Maćkowiak]
Magda Mayas / Tony Buck [fot. Artur Maćkowiak]
Magda Mayas / Tony Buck [fot. Artur Maćkowiak]
Magda Mayas / Tony Buck [fot. Artur Maćkowiak]
Richard Pinhas + Duncan Nilsson [fot. Artur Maćkowiak]
Richard Pinhas + Duncan Nilsson [fot. Artur Maćkowiak]
Richard Pinhas + Duncan Nilsson [fot. Artur Maćkowiak]
Richard Pinhas + Duncan Nilsson [fot. Artur Maćkowiak]
Stara Rzeka [fot. Artur Maćkowiak]
Stara Rzeka [fot. Artur Maćkowiak]
Selected Works [fot. Artur Maćkowiak]
Selected Works [fot. Artur Maćkowiak]
Stara Rzeka + Selected Works [fot. Artur Maćkowiak]
Etamski [fot. Artur Maćkowiak]
Etamski [fot. Artur Maćkowiak]
Tundra [fot. Artur Maćkowiak]
Tundra [fot. Artur Maćkowiak]
Tundra [fot. Artur Maćkowiak]
Die!Goldstein [fot. Artur Maćkowiak]
Drekoty [fot. Artur Maćkowiak]
Drekoty [fot. Artur Maćkowiak]
Baaba + Gaba Kulka [fot. Artur Maćkowiak]
Baaba + Gaba Kulka [fot. Artur Maćkowiak]
Baaba + Gaba Kulka [fot. Artur Maćkowiak]