polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Tallinn Music Week 2013
Tallinn | 4-6.04.13

Pod koniec ubiegłego roku popełniłem jeden z tekstów, zastanawiając się nad rolą i formą festiwali muzycznych (jest tutaj tutaj, drugi od góry). Tallinn Music Week, jako pierwszy festiwal, w którym dane mi było uczestniczyć w tym roku wywołał kolejne refleksje. Ideę TMW w ubiegłorocznej relacji przedstawił i streścił redaktor Lewandowski, więc odsyłam do jego tekstu, a sam poniżej podzielę się moimi przemyśleniami co do tej imprezy.

Tallin Music Week to jeden wielki showcase. Uczestnicząc w nim nawet nie próbuję wyobrazić sobie jak wygląda SXSW i jak poruszać się w natłoku 1000 zespołów. Tallińskiej imprezie przyświeca szczytny cel – promocja muzyki i artystów z regionu oraz próba wypchnięcia ich na szerokie wody europejskiego rynku. Przyznaję od razu, że z całego programu znałem raptem trzy nazwy artystów, którzy tam występowali. Nie liczę dwójki polskich wykonawców: Tres.B i Moniki Brodki, którzy wystąpili pierwszego dnia, nie dane było mi ich zobaczyć, ale podobno zgromadzili sporą publiczność i zagrali dobre sety.

Festiwal to składowa kilku festiwali, którzy są kuratorami poszczególnych scen w klubach i budują w nich program na cały wieczór. Klubów jest około 20, z czego 1/3 z znajduje się dość blisko siebie w obrębie centrum miasta, a pozostałe są rozsiane trochę dalej. Jest miejsce na elektronikę, dominujący na festiwalu rock, muzykę klasyczną i trochę jazzu. Organizatorzy tej imprezy realizują moje marzenie o festiwalu miejskim – takim, podczas którego chodzi się od klubu do klubu, zmienia nieustannie lokalizacje i ciągle jest się czymś zaskakiwanym: małą sceną w sklepie vintage, przytulnej kawiarni z trójką muzyków, starym kinie przerobionym na salę koncertową albo sklepie w stylu empiku, gdzie pomiędzy książkami grają zespoły. TMW koncentruje się przede wszystkim na rodzimej muzyce, po Estonii zapraszając zespoły z Litwy, Łotwy, Finlandii, Rosji i kilka z zachodnioeuropejskich krajów. Można na ślepo zmieniać kluby i biegać po różnych scenach albo zatrzymać się w jednym miejscu i w spokojnej atmosferze oglądać kolejne zespoły (do tego z pewnością zachęcają pojedyncze bilety). Ale co zrobić w sytuacji, kiedy nie mam pojęcia o występujących wykonawcach?

Jadąc na Tallinn Music Week, czułem się jak ktoś wysłany to wielkiego supermarketu z muzyką, w którym są płyty nieznanych mi wykonawców. Jak wybrać te ciekawe? Przesłuchać w punkcie info, wybrać po nazwie zespołu, krótkim opisie, a może okładce? Próbując opracować odpowiednią metodologię przy układaniu własnego programu TMW, miałem z tym nie lada problem. Oto bowiem jak nigdy wcześniej, czułem się jak konsument, który w nadmiarze informacji nie ma jakiegokolwiek pojęcia co powinien wybrać. Pracownik sklepu muzycznego Biit Me na pytanie o polecenie ciekawych zespołów wskazał kilka; nim impreza się zaczęła, zostałem zalany mailami zapraszającymi aby wybrać się danego dnia o konkretnej godzinie na koncert zespołu, a w holu Nordic Hotel Forum czekał na mnie stos ulotek poszczególnych zespołów. Z jednej strony to dziwne uczucie, z drugiej: festiwale z rozpoznawalnym lineupem, jak pisałem w powyżej wspomnianym tekście, zaczęły męczyć mnie swoją formułą, może więc to dobra okazja do zmiany?

Od razu trzeba wyrzucić pomysł, aby zobaczyć jak najwięcej. A jednak na estońskiej imprezie podążyłem tym tropem – zobaczyć nie dość, że jak najwięcej to jeszcze w jak najkrótszym czasie. Dlatego po zapoznaniu się z opisami wykonawców, a czasem przesłuchaniu próbek ich muzyki, na mojej liście znalazły się kluby, których program wydał mi się najbardziej atrakcyjny, a które jednocześnie były jak najbliżej siebie, dzięki czemu mogłem się między nimi szybko przemieszczać

Czy wybrałem dobrze? A może właśnie w czasie, gdy nudziłem się na koncercie, kilkaset metrów dalej omijał mnie koncert życia? Festiwale to kwestia wyborów, czasem irracjonalnych, nieprzewidywalnych, ale tylko dzięki tym wyborom – choć zabrzmi to jak opis z powieści Paulo Coehlo – nabierają sensu i znaczenia (pojedynek Zs i Lali Puna na Off Festivalu przed trzema laty). TMW to tak jak każda inna impreza, sposób budowania własnej ścieżki, drogi, którą będzie się poznawać tym razem nieznaną muzykę. Nikt mi jej nie poleci, nie przeczytam o niej w sieci i nie trafię na wyhajpowane zespoły. Opis czasem może nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością, a próbka w internecie może dać zupełnie inny obraz niż koncert (James Blake na Primavera Sound). Staję się więc muzycznym flaneurem, dryfuję między klubami, scenami i szatniami. Szkoda, że kwietniowa pogoda była bardziej zimowa niż letnia.

TMW przypomina mi kolejną rzecz, jakże ważną w środowisku muzycznym. Jak wyróżnić się na tle innych? Prowadzić dobrą kampanię promocyjną, mieć kontakty z dziennikarzami, promować się pocztą pantoflową czy po prostu dobrze grać? Oczywiście, że to ostatnie, ale o pozostałych nie można zapomnieć. W festiwalowym przewodniku znalazłem zespół jedynie ze zdjęciem bez opisu. Zaniedbanie czy metoda?

Z mapką w ręku wybrałem kilka punktów, które wydały mi się przedstawiać najciekawszy program. Nie zawsze najlepszy, ale na pewno intrygujący. W kinie Soprus po raz pierwszy zobaczyłem na scenie pojedynek dwóch zespołów, za taki pomysł, chociaż psujący narrację jednego i drugiego, należą się brawa. W ramach występu Zahir kontra Tolmund Mesipuu, muzycy na przemian grali po jednym utworze – drudzy grali spokojniej i bliżej było im do bluesa czy trochę bardziej sennego rocka psychodelicznego, podczas gdy ci pierwsi postawili na żywiołowe, noise rockowe granie, przez co bardziej przypadli mi do gustu. Urocze trio Midrid to trzy skrzypaczki, które tradycyjne melodie zagrały w małym sklepiku z ubraniami. Uniknęły patosu, a swoje kompozycje wykonały w bardzo żywiołowej i współczesnej formule, przez co nie wpłynęły na mieliznę cepeliady. Namgar z Buryati dał przykład jak tradycję mieszać ze współczesnością, wykorzystując lokalny język i łącząc go z rockową ekspresją, wspomaganą takimi tradycyjnymi instrumentami jak yatga czy morin huur. Na zakończenie piątkowych koncertów świetnie sprawdził się Sun Glitters z Luksemburga, który zagrał oniryczny set, balansujący na granicy chillwave i hip hopu, gdzieś pomiędzy Baths, Flying Lotusem a Toro y Moi. Przejmuąjcy występ dało trio Mari Pokinen Sten-Olle ja Aivar Surva – na akustyczne gitary, klawisze i trabkę. Prosto, szczerze i bardzo wymownie.

Ale – tak jak napisałem na początku – warto było Tallinn Music Week prześledzić ze względu na konkretne sceny, których kuratorami byli przedstawiciele danych festiwali czy labeli. Najbardziej eksperymentalną odsłonę można było zobaczyć w klubie Wabadus i Bibabo, dzięki festiwalowi Stalker. Niegdyś gitarzysta, teraz bardziej muzyk ambientowy, Lauri-Dag Tüür zagrał mroczną, drone'ową muzykę, którą w finale urozmaicił ciekawie, ale trochę topornie kaskadą hałaśliwych i przytłaczających bitów. Machineries of Joy w duchu Rocketumbernine połączyli brzmienie elektroniki i sampli z akustyczną perkusją, ciekawie rozwijając rytmikę i bawiąc się porywczymi melodiami.

Zaskoczeniem był showcase hip hopowy. Nigdy nie spodziewałbym się, że ten gatunek tak bardzo do mnie przemówi w sytuacji, gdy nie rozumiem języka w jakim rapują artyści. A jednak – hip hopowcy, dzięki swojej prostocie i emocjom, płynącym ze sceny trafili w sedno. Potrafili nawiązać z publicznością więź, nie siląc się na oryginalność i odkrywczość, ale po prostu w formie muzycznej imprezy, a trochę freestyle'u rapowali ze sceny. Bardziej ekeperymentalne i miarowe DVPH, któremu blisko było pod względem muzyki do dokonań U Know Me, rozkręciło imprezę przed wystepem nastolatków z Tarbijakaiste, którzy zagrali zwyczajnie, ale porywająco i przez to zyskali z miejsca moją sympatię.

Zdecydowanie najmocniejszym dla mnie punktem całej imprezy, była scena w kawiarni Von Krahl Aed, uruchomiona ostatniego dnia imprezy na zaledwie trzy godziny. Tego dnia zaprezentowały się tam trzy zespoły z fińskiej Fonal Records. Antti Tolvi absolutnie mnie zahipnotyzował swoimi harmonicznymi i dronowymi tonami, tworzonymi na saksofonie tenorowym i melodice, w towarzystwie Pastacas, który tworzył muzyczne tło na fletach prostych. To był koncert festiwalu i odkrycie, dla którego warto było podążać po Tallinie tak a nie inaczej. Po nim bardziej melodyjne piosenki zagrała Lau Nau, opierając je na zapętlonych loopach i gitarze elektrycznej - bardzo delikatne i dziewczęce brzmienie, sprawdziło się idealnie wieczorową porą. Na finał wystąpił Barry Andrewsin Disko, który mógłby osiągnąć ciekawy efekt, gdyby lepiej przemyślał swój muzyczny przekaz. Surowa i kiczowata elektronika, opierająca się na prostych bitach i partiach klawiszy z wokalem a la Ian Curtis miałaby się przecież szanse obronić, ale Barry nie do końca mnie przekonał.

Tallinn Music Week to impreza inna niż Primavera czy Dour. Warto na nią pojechać i rzucić się w nieznane, nieodkryte zespoły. Mało jest występów, które robią bardzo pozytywne wrażenie, ale warto posłuchać co dzieje się po drugiej stronie kontynentu, która w znikomym stopniu jest obecna na większości zachodnioeuropejskich festiwali. A organizatorzy TMW świetnie podają na tacy to co z regionu wschodnio-północnego Europy najciekawsze. Polecam sprawdzić, a do tego pozwiedzać Tallinn, który Polaków może wprowadzić w niemałe kompleksy.

[zdjęcia: Jakub Knera]

Antti Tolvi [fot. Jakub Knera]
Pastacas [fot. Jakub Knera]
Antti Tolvi [fot. Jakub Knera]
Lau Pau [fot. Jakub Knera]
Lau Pau [fot. Jakub Knera]
Lau Pau [fot. Jakub Knera]
Lau Pau [fot. Jakub Knera]
Barry Andrewsin Disco [fot. Jakub Knera]
Namgar [fot. Jakub Knera]
Namgar [fot. Jakub Knera]
Namgar [fot. Jakub Knera]
Machineries of Joy [fot. Jakub Knera]
Mari Pokinen, Sten-Olle ja Aivar Surva [fot. Jakub Knera]
Mari Pokinen, Sten-Olle ja Aivar Surva [fot. Jakub Knera]
Mari Pokinen, Sten-Olle ja Aivar Surva [fot. Jakub Knera]
Mari Pokinen, Sten-Olle ja Aivar Surva [fot. Jakub Knera]
Tarbijakaitse [fot. Jakub Knera]
DVPH [fot. Jakub Knera]
Gorõ Lana [fot. Jakub Knera]
Lauri-Dag Tüür [fot. Jakub Knera]
Zahir b2b Tolmunud Mesipuu [fot. Jakub Knera]
Zahir b2b Tolmunud Mesipuu [fot. Jakub Knera]
Zahir b2b Tolmunud Mesipuu [fot. Jakub Knera]
Zahir b2b Tolmunud Mesipuu [fot. Jakub Knera]
Zahir b2b Tolmunud Mesipuu [fot. Jakub Knera]
Midrid [fot. Jakub Knera]
Pastacas [fot. Jakub Knera]
Sun Glitters [fot. Jakub Knera]
Sun Glitters [fot. Jakub Knera]
LCMDF [fot. Jakub Knera]
LCMDF [fot. Jakub Knera]
LCMDF [fot. Jakub Knera]
Kannabinoid [fot. Jakub Knera]
Kannabinoid [fot. Jakub Knera]
Kannabinoid [fot. Jakub Knera]
Kannabinoid [fot. Jakub Knera]
Andy Hug [fot. Jakub Knera]
AudioKinetica [fot. Jakub Knera]
AudioKinetica [fot. Jakub Knera]
Firejose [fot. Jakub Knera]
Kurak [fot. Jakub Knera]
Kurak [fot. Jakub Knera]
Kurak [fot. Jakub Knera]
Wrupk Urei [fot. Jakub Knera]
Wrupk Urei [fot. Jakub Knera]