Na gdański koncert Vijay Iyer Trio było mi zupełnie nie po drodze, ale na szczęście nadarzyła się okazja zobaczenia ich gdzie indziej, a konkretnie w brukselskim Fagey - dawnej siedzibie belgijskiej telewizji i radia w stylu art deco, mieszczącej kilka sal koncertowych i nagraniowych. Trio Iyera zagrało w mniejszej sali koncertowej Studio 1, mieszczącej niecałe 200 osób, choć rozmiar pomieszczenia i tak robił wrażenie. Jego akustyka także, choć miejscami miałem wrażenie, że projektując salę perkusistów tam się raczej nie spodziewano, a takiego jak Marcus Gilmore to już w ogóle. Gilmore błyskotliwe wypełnia nadzieje pokładane w nim jako genialnym dziecku, grając właściwie permanentną improwizację, ciągle tak jakby komentując rytm, który "zwykły" perkusista zagrałby w jego sytuacji. Ale ciągła zmiana, zabawa drobiazgami przy jednoczesnym wypełnianiu roli w kompozycjach to akurat cecha całego tria ze Stephanem Crumpem na kontrabasie. Granie, które wymaga kompletnego skupienia od pierwszej do ostatniej sekundy zarówno od muzyków, jak i od słuchaczy. W stylowej sali Flagey muzyka tria zdawała się jeszcze bardziej intelektualna niż zazwyczaj - w pozytywnym słowa znaczeniu.
Koncert rozpoczął się podobnie jak ubiegłoroczne, od miksu utworów tytułowych ostatnich dwóch płyt, ale na dobre dopiero od "Little Sized Pocket Demons" Threadgilla. Apogeum pierwszej części występu był niepublikowany "Hood", rok temu stanowiący swoiste akustyczne minimal techno, teraz bardziej erudycyjnie trawestujący muzykę elektroniczną, ale z zachowaniem minimalistycznego sznytu i ponadprzeciętnego nacisku na rytmiczną repetycję. Druga część koncertu przyniosła kolejne niepublikowane utwory w postaci suity skomponowanej bodajże dla nowojorskiej Momy, a także kilka kolejnych numerów z Accelerando i Historicity, które w coraz większym stopniu stają się zaskakującymi wariacjami na temat studyjnych "oryginałów". Minął rok od premiery ostatniej płyty, a trio Iyera ugruntowuje swój charakter i podąża dalej. Oglądając ich na żywo opinia, że to najlepszy working-band współczesnego (post-) jazzu sama ciśnie się na usta.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]