Małpa przyszła z kongijskiej dżungli i nikt o niej nic nie wie, a pół Trójmiasta próbuje dociec kim tak naprawdę jest. Dżunglę słychać już od pierwszych minut tej siedmioutworowej epki. Mimo, że Ebola Ape, próbuje przeszczepić na polski grunt witch-house'owe wpływy, dla mnie gdzieś delikatnie jedynie balansuje na tej granicy. Może dlatego właśnie „Jungle Omen” jest o wiele ciekawszą pozycją, niż masa artystów przypisujących się do tego gatunku.
To duszne utwory, po brzegi wypełnione samplami, ciężkimi i gęstymi bitami, momentami mocno zbliżonymi do ostatniej płyty eksperymentalnego Abzuu. Trochę trip-hopowa albo i hip hopowa konsystencja sprawia, że muzyka płynie tu ocieżale, ale jednocześnie nie nuży, bo Ebola umiejętnie buduje nastrój i strukturę płyty. Szmery, glitche, przeskoki czy delikatne brzmienia uzupełniają melodyjną tkankę tej płyty, przez co masa ornamentów świetnie dopełnia jej główny, powolny, w wielu momentach trochę mroczny ambientowo-industrialny ton.
Jedynie Tropical Gangsta wyłamuje się z tego powolnego, ospałego nastroju, wprowadzając chwilę ożywienia czy wręcz tanecznej, tropikalnej dyskoteki. To świetna chwila wyłamania, pokazująca jak wiele Ebola Ape ma do zaoferowania. I dla mnie nieistotne jest kto się pod tym pseudonimem ukrywa – może przydałoby się trochę lepiej dopracować ją produkcyjnie bo póki co słychać że to materiał bardzo surowy. Ale to przemyślana, dopracowany, a także świeży, pełen pomysłowych rozwiązań krążek. Czekam na więcej.
[Jakub Knera]