Reaktywacja Soundgarden okazała się dużo mniej aktywna, niż większości powracających zespołów tego samego pokolenia. Koncertów było niewiele, w Europie chyba wcześniej żadnych, pojawiły się bodajże dwa nowe utwory, niepotrzebna kompilacja przebojów i album live, który można postrzegać jako kolejne greatest hits, choć słucha się go świetnie. Ale gdy nadarzyła mi się okazja zobaczenia ich na żywo, nie wahałem się ani sekundy - Soundgarden nie dość, że jest dla mnie jednym z najważniejszych zespołów nastolęctwa, to przede wszystkim moim zdaniem z całego mainstreamowego Seattle ich muzyka najlepiej wytrzymała upływ czasu - zwłaszcza ostatnie dwie płyty. Poza tym, koncert w Paryżu był jedynym obok Berlina niefestiwalowym występem.
Zaczęli tak, jak zaczynali przed laty - od "Searching With My Good Eye Closed", po którym pojawił się "Spoonman" i konkretna porcja utworów z całego przekroju kariery. Na swój sposób pogrupowanych w bloki: w pierwszej części koncertu było sporo staroci, później trzy numery z Down on the Upside pojawiły się jeden po drugim (akurat z tej płyty chciałbym usłyszeć więcej). W setliście oczywiście najwięcej utworów pochodziło z Badmotorfinger i Superunknown (było "4th of July"!), choć z Louder Than Love pojawiło się zaskakująco dużo piosenek, a potężne "Beyond the Wheel" z Ultramega OK okazało się pierwszym z dwóch bisów ("Slaves and Bulldozers" zamknęło koncert). Nowe "Live to Rise" wypadło nieźle, mimo sprzęgania w trakcie. Brzmieniowo koncert wypadł jak to bywa w przypadku koncertów na kilka tysięcy osób - trochę echa, trochę dudnienia, trochę za dużo góry i dołu, a za mało środka. Wykonawczo - Cornell łączący wczesną manierę w wysokich rejestrach i ostatnie popowe ciągoty, naginający oryginalne melodie, ale zdecydowanie przekonujący. Thayil potwierdzający swą pozycję jednego z najciekawszych gitarzystów rockowego rozkwitu lat 90-tych, przeciągający psychodeliczne sola w niby następujące po nich refreny. Shepherd i Cameron zwarci i gotowi. Jasne, niby nic nowego do ich wizerunku te koncerty nie wniosą, choć pewne uwspółcześnienie ekspresji łatwo podczas nich usłyszeć. Zdecydowanie jednak pokazują, że muzyka Soundgarden była jednym z najciekawszych zjawisk ostatniego momentu, w którym rock dominował w popkulturze. Piętnaście lat temu ich koncert był dla mnie niespełnionym marzeniem, teraz okazał się okazał się kolejnym udanym powrotem do przeszłości.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]