Przedostatni przystanek na pierwszej europejskiej trasie Vijay Iyer Trio po premierze "Accelerando" miał miejsce w Berlinie. W niedużym klubie A-Trane mieści się około 100 osób, zespoły grają w rogu sali i właściwie bez sceny, a na pewno bez podwyższenia. Zainteresowanie było oczywiście większe, więc trio Iyera zagrało w niedzielę dwa razy - mi udało mi się być na drugim koncercie, rozpoczynającym się o 22 i złożonym z jednego setu oraz dwóch bisów - łącznie dwie godziny muzyki. Koncert wypełnił materiał z "Accelerando" i "Historicity", uzupełniony o Hood, dedykowaną Robertowi Hood, przesiąkniętą Detroit kompozycję Iyera. Rytm zresztą był spoiwem całego koncertu. Co tu dużo mówić, trio Iyera jest kosmicznie zgraną grupą ponadprzeciętnych instrumentalistów, którzy pracują bardzo zespołowo, unikając "jazzowych solówek" i nieustannie modyfikują graną muzykę, przepoczwarzając kompozycje, wnosząc do nich kolejny poziom reintepretacji względem wersji studyjnych. Akustyk trochę za głośno ustawił perkusję, co paradoksalnie mi odpowiadało, bo to co wyczynia Marcus Gilmore, przerasta ludzkie pojęcie. Drobny, wymowny przykład - Gilmore grał na zestawie dostarczony przez klub, więc w pozostawionym na koniec koncertu The Star of a Story kapitalne partie talerzy musiał zaimprowizować na obręczach od werbla, wytłumionym hihacie, czymś tam jeszcze. Warunki odbioru były dość trudne, w A-Trane był gorąc i tłok, ale skupienie i wytrwałość były nagradzane fantastyczną, zaskakujacą, acz wymagającą muzyką. Genialny zespół.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]