Na marcowym festiwalu ATP pod kuratelą Jeffa Mangum pojawili się wszyscy muzycy dawnego Neutral Milk Hotel. Jeremy Barnes, kiedyś perkusista tej grupy, wydawał się najmniej zainteresowany sentymentalnym powrotem do muzyki sprzed piętnastu lat. I nic dziwnego, bo prowadząc wraz z Heather Trost od kilku lat zespół A Hawk and a Hacksaw z wielką wrażliwością i pomysłowością nawiązuje do muzyki tradycyjnej różnych rejonów świata. Na ATP wystąpili jako duet z muzyką do filmu „Cienie zaginionych przodków” i z tym programem będziemy mogli ich zobaczyć już w maju na Off Club. Zapraszamy do lektury wywiadu z zespołem i polecamy ich występ w Katowicach, to doskonały projekt.
Wiosną 2011 roku wydaliście świetny album „Cervantine”, a tymczasem już późną jesienią można było Was zobaczyć na trasie z filmem „Cienie zaginionych przodków”. Co Was skłoniło do tego, by zamiast regularnych tras z zespołem zaangażować się w taki projekt?
[Jeremy] Zagranie trasy w duecie z materiałem tworzącym ścieżkę filmową było w naszych planach od dawna, nosiliśmy się z tym zamiarem od kilku lat. I zawsze chodziło o ten konkretny film Paradżanowa, bo to jeden z naszych ulubionych. W ubiegłym roku intensywnie koncertowaliśmy z zespołem, ale potem poczuliśmy, że musimy pójść do przodu. Kiedy wróciliśmy do domu po jesiennej trasie, zrobiliśmy sobie dwa dni wolnego i właściwie od razu zaczęliśmy nagrywać muzykę do filmu. I od tamtego czasu pracowaliśmy tylko nad tym. Praktycznie przez cały rok byliśmy bardzo zajęci tą pracą.
Większość projektów, w których zespoły tworzą nowe soundtracki do filmów dotyczy kina niemego. Wy natomiast wybraliście film, który miał już swoją ścieżkę dźwiękową. Odniosłem dziś wrażenie, że czasami gracie w momentach, w których oryginalnie nie było muzyki, a może była tylko ją usunęliście, czasami równocześnie z oryginalną ścieżką, na przykład gdy bohaterowie śpiewają, a Wy dodajecie własną muzyczną strukturę. Co było dla Was największym wyzwaniem w tworzeniu soundtracku do już udźwiękowionego filmu? Czy dużo myśleliście o oryginalnej ścieżce?
[Jeremy] Dużo. Jeśli chodzi o ten szczególny film, uważamy, że reżyser Siergiej Paradżanow jest geniuszem. I chociaż już nie żyje, chcieliśmy okazać mu szacunek.
[Heather] Na ścieżce do tego filmu jest kilka niesamowitych elementów, wiele folkowych piosenek, śpiewu, liry korbowej, kobzy. Bardzo nam się to spodobało i chcieliśmy to zachować. Z drugiej strony, są takie partie, które zdecydowaliśmy się przerobić tak, aby pasowałby do tego, co już tam zastaliśmy. Ostatecznie jest to prawie jak granie z trzecim muzykiem. Oryginalna ścieżka włącza się w naszą muzykę i razem z tym filmem tworzymy niemal zespół.
Czy manipulujecie samym soundtrackiem, czy zostawiacie go w oryginale? Momentami miałem wrażenie, że niektóre elementy są zbyt dysonansowe, by mogły pochodzić z oryginału, ale nie mogłem ocenić, kto wtedy gra.
[Jeremy] To dobrze. Trochę manipulujemy ścieżką. Chcieliśmy pracować nad ideą granicy, miejsca, w którym kończy się soundtrack, a pojawiają muzycy. Wynika to z filmu, w którym zatarta jest granica między rzeczywistością, podświadomością i snem. Film jest bardzo tajemniczy i wielowarstwowy. Chcieliśmy, żeby to, co robimy było również ukryte. Nie chcieliśmy, aby było widoczne i oczywiste, co zostało wcześniej zrobione, a co my dołożyliśmy.
[Heather] Chcieliśmy płynnego przejścia, unikaliśmy wyraźnych podziałów między jednym a drugim.
Oglądając filmy nieme z muzyką na żywo zawsze miałem wrażenie, że najlepsze są te zespoły, o których obecności na scenie zapominasz.
[Jeremy] Dokładnie, tak to powinno wyglądać. Jesteśmy tam by grać muzykę, a stroną wizualną jest film. Jesteśmy schowani z boku, w mroku – nie powinniśmy być widoczni, tylko słyszalni. Tak ma być.
Co jest dla Was istotą tego filmu? Co przyciągnęło Was do mało znanej, radzieckiej produkcji z połowy lat 1960tych?
[Heather] Podoba mi się to, że jest oparty na baśni. Uwielbiam baśnie, które opowiadają o podróży w głąb psychiki. Są one starsze od telewizji, filmu oraz innych form wizualnej stymulacji. Używają wyobraźni odbiorcy, by zabrać go w podróż. Myślę, że Paradżanow świetnie uchwycił tę wewnętrzną podróż i dzięki temu to bardzo psychodeliczny film.
[Jeremy] Moim zdaniem najlepszym opisem tego filmu jest określenie, że jest on wielowarstwowy jak cebula – widz obiera go z tych warstw, a sposób, w jaki go odbierze zależy od niego, od tego jak zechce go odczytać. Wiele rzeczy rozgrywa się tam na poziomie podświadomości i snów oraz historii. Historii nie tylko Ukrainy czy Europy Wschodniej, ale historii ludzkości w ogóle i sposobu, w jaki religia, duchowość i pogaństwo wpływają na nas jako ludzi żyjących w obecnych czasach. Zawsze podkreślam, że angielskie tłumaczenie tytułu naprawdę dobrze oddaje to, czym ten film dla mnie jest. Tytuł „Shadows of Forgotten Ancestors” bardzo dużo mówi o filmie, pięknie go podsumowuje. Czy polski tytuł też ma taki sens?
Jest przetłumaczony bardzo dosłownie. To zresztą świetny tytuł sam w sobie.
[Jeremy] Tak, bardzo głęboki.
[Heather] I wielopłaszczyznowy. Poza tym, Paradżanow tworzył za żelazną kurtyną, to kolejny ciekawy szczegół.
Dla osób zza tej strony żelaznej kurtyny ten film jest też ciekawy, dlatego że bardzo rożni się od tego, jakie filmy wtedy kręcono w demoludach, gdzie religia, pogaństwo i legendy były objęte cenzurą. Ale wspomnieliście o baśniach. Wasza muzyka od dawna odnosi się do wschodnioeuropejskich tradycji, ale teraz sięgacie szerzej.
[Jeremy] Tak, kochamy tę tradycję. I nie chodzi tylko o muzykę. We Wschodniej Europie interesuje nas w ogóle jej historia i kultura. Uważam, że ma bardzo bogatą i nadal żywą kulturę. Większość kultur obecnie zamiera, ale wschodnioeuropejski folk nadal żyje.
Czy Wasze odkrycie kultury wschodnioeuropejskiej było związane z Waszymi korzeniami, czy ta fascynacja przyszła skądinąd?
[Jeremy] Moja rodzina nie pochodzi z Europy Wschodniej, ani nie wychowywałem się w środowisku związanym z tymi krajami. Wychowaliśmy się z Meksyku, gdzie niewiele jest osób pochodzących z tego rejonu. Jak wiesz, byłem perkusistą w pewnym zespole, poznawałem bardzo wiele różnej muzyki, ale moment, kiedy usłyszałem muzykę bułgarską i rumuńską był dla mnie jak objawienie. Akurat wtedy szukałem swojej drogi jako muzyk, próbowałem wielu rzeczy, ale nie mogłem znaleźć właściwego kierunku. Kiedy usłyszałem muzykę bułgarską i rumuńską olśniło mnie, zakochałem się w niej i zacząłem badać muzykę z tych rejonów, włącznie z Turcją i wpływem Imperium Osmańskiego na muzykę Południowo-Wschodniej Europy, Persji, a także Polski i Ukrainy. Wschodnioeuropejski folk stał się moją miłością. Przez długi czas mieszkałem poza Meksykiem, potem wróciłem, poznałem Heather, która studiowała muzykę na uniwersytecie i była wielką fanką węgierskiego kompozytora Beli Bartóka.
Którego imieniem Węgrzy nazwali najlepszą salę koncertową w tej części Europy.
[Jeremy] Tak, mieszkaliśmy w Budapeszcie, więc znamy ją. Oboje uwielbialiśmy tę kultury. Wiesz, w pewien sposób jesteśmy outsiderami, ponieważ jesteśmy Amerykanami, nie mamy wschodnioeuropejskiej krwi. Ale tak naprawdę to nie ma znaczenia, ponieważ muzyka jest uniwersalna, działa tak, że albo coś ci się podoba, albo nie. Właśnie ta muzyka jest moją pasją od dwunastu lub więcej lat. To nie jest przelotny trend, moda, tylko coś, nad czym ciężko pracowaliśmy. Mieszkaliśmy na Węgrzech, podróżowaliśmy po całej Rumunii, Serbii, Grecji i Węgrach, by uczyć się od muzyków, poznając żywą folkową muzykę.
Dla mnie to ciekawe poznać kogoś zza oceanu, kto nie skupia się na muzyce bałkańskiej, która jest bardzo chwytliwa, ale też na muzyce z Ukrainy lub Polski. Nasza muzyka nie jest już tak łatwo przyswajalna, jest brudniejsza, bardziej surowa, nawet w Polsce większym wzięciem cieszą się bałkańskie rytmy.
[Heather] Ta muzyka jest też smutniejsza, jest jak blues. To mi się właśnie podoba. Przemawia do nas też to, że ona ciągle żyje. W Stanach, owszem, można znaleźć jeszcze żywą kulturę folkową, ale jest jej już coraz mniej na świecie. Za to w Transylwanii lub Polsce nadal można zobaczyć tradycyjne wesele z muzykami, co w Stanach już się nie zdarza. Na weselach w Stanach grają didżeje, w Rumunii lub w Polsce można spotkać prawdziwy zespół.
To prawda, ale już od jakiegoś czasu, nawet na wsi najczęściej zdarza się, że zespół grający ma po prostu dwa keyboardy Casio.
[Heather] Ale dlatego taka muzyka żyje, ponieważ importuje pewne elementy. Właśnie to mi się podoba, że nie jest zakonserwowana, ciągle się zmienia.
[Jeremy] Tak, to nie skansen.
[Heather] Chociaż widzę, że nie jest to czyste.
Nie chodzi nawet o czystość. W drugiej połowie XX wieku w instrumentarium zespołów weselnych pojawił się saksofon i dość szybko się okazało, że tradycyjnie używane instrumenty są odkładane na bok, a wraz z nimi po części też tradycyjne formy muzyczne.
[Jeremy] To prawda, ale przyjrzyj się chociażby akordeonowi. Zanim akordeon pojawił się na Ukrainie czy w Polsce, używano piszczałek, kobz, a akordeon był nowością, którą wielu nienawidziło. Potem stał się częścią polskiej kultury, tak jak teraz pewnie staje się nią keyboard, syntezator.
[Heather] Widziałam w Rumunii zespoły grające na elektrycznych skrzypcach. I były niesamowite. Najlepsi skrzypkowie, jakich słyszałam.
[Jeremy] Wiadomo, że wolelibyśmy usłyszeć prawdziwe skrzypce, akordeon zamiast syntezatora, ale rozumiemy również, że są dwie drogi, którymi podąża muzyka folkowa. Jedna to ścieżka muzealna, gdzie wszystko jest zachowawcze, konserwowane, druga to ścieżka żywej muzyki, podlegającej zmianie czasu. Odpowiada na to, co się akurat dzieje, wybiera to, co jest łatwiejsze. A klawisze Casio są łatwe.
[Heather] Doceniam to, bo ci ludzie są muzykami żyjącymi z tego, adaptującymi się do panujących warunków, postrzegającymi to jako rodzaj służby. Ich misją jest zapewnienie ludziom muzyki i rozrywki. Naprawdę doceniam tę potrzebę przystosowania. Chociaż z drugiej strony, nie można z tym przesadzić.
Być może ta nowa „muzyka ludowa” przestanie nam się wydawać tandetna, gdy się doczekamy wschodnioeuropejskiego Omara Souleymana. W Syrii Souleyman to muzyka dla taksówkarzy, a tutaj hipsterzy za nią szaleją.
[Jeremy] To prawda, chociaż wcale nie jestem przekonany, czy to jest dobre.
Wiem, że musicie zaraz uciekać, więc czas na ostatnie pytanie. Słyszałem, że chcecie wydać soundtrack do „Cieni…”. Tylko muzykę czy w połączeniu z filmem?
[Jeremy] Chcielibyśmy z filmem, ale musimy porozmawiać z Rosjanami, którzy mają prawa autorskie do filmu . Zobaczymy. Mamy nadzieję, że będą chcieli to zrobić, ale jeśli się nie uda, to wydamy samą muzykę.
All members of former Neutral Milk Hotel appeared at the ATP festival curated by Jeff Mangum. Jeremy Barnes, the ex-drummer of the band, seemed least interested in the sentiments towards the music from 15 years ago. And it is not strange, because running A Hawk and a Hacksaw with Heather Frost for a couple of years he has referred to the traditional music from different parts of the world with sensitivity and creativity. They performed at ATP as a duo with a soundtrack for the film „Shadows of Forgotten Ancestors” and with this line up we'll have the occasion to see them this May at OFF Club. Enjoy both the interview and the live show in Katowice. It's an excellent project.
You have released a great album „Cervantine” in spring 2011, and already in late autumn you could be seen on tour with the film „Shadows of Forgotten Ancestors”. What made you engage in this kind of project instead of regular tours?
[Jeremy] Doing a film soundtrack tour as a duo had been in our heads for a long time. And it was always this particular film, Parajanov's „Shadows of Forgotten Ancestors”, because it's one of our favourites. Last year we did lots of touring with the band and then we felt like we needed to move forward. Actually, when we got home from the tour in fall, we had two days off and then we started recording music for the film. And since then we've just been working on that. We spent most of the last year working on this project. Which has been good.
Most of the projects in which bands are creating new film soundtracks are related to silent movies. While you chose a film which already has its own. Tonight I had an impression that sometimes you played at some moments where originally there was no music, or maybe you'd removed it, and sometimes you also played simultaneously with the original soundtrack, for example when the characters sang you applied your own musical structure. What was your major challenge while creating a soundtrack for a film that already has its own soundtrack? Did you think about the original a lot?
[Jeremy] Yes, we did. With this particular film we regard the director Siergiej Parajanov a genius. And even though he's no longer alive, we wanted to be respectful, we wanted to make him happy.
[Heather] And there are some elements of the soundtrack that are truly amazing. Lots of folk songs, singing, hurdy gurdy and bagpipes. So we really love the original and we wanted to keep it. On the other hand, there are some parts that we decided to work out in a way that would fit to what is already there. It's almost like playing with a third member of the band. The original movie soundtrack comes in and out and it's more like we've been in an ensemble with this movie.
Do you manipulate the soundtrack or do you leave it in the original shape? Because sometimes I thought some elements are too dissonant to be in the original soundtrack, but I just couldn't find out who was playing that.
[Jeremy] That's a good thing though. We do manipulate it a bit. Because we wanted to work with the idea of where the musicians stop and the soundtrack begins. It comes out of the film in which the line between reality and film is very thin; the subconscious, the dream and the film are melted. The film is very layered and we wanted to do soundtrack that would be layered as well. To blur what's ours and what has already been done.
[Heather] We wanted a smooth transition, we were avoiding marked lines between one and another.
While watching silent movies I've always had that impression that the most successful bands were the ones that made me forgot that they were onstage.
[Jeremy] Exactly, that's how it has to be. We're there to play music and the visuals are the film. And we should not be seen. We should only be heard. That's exactly how it should be.
What's the essence of this movie for you? What has attracted you to this not-so-popular, mid-1960s Soviet film?
[Heather] I love it because it's based on a fairy tale. I love fairy tales which tell us stories about a journey into our psyche. They are older than television or movies or any sort of visual stimulation. I think that fairy tales can use the imagination, sort of take you on a journey. I think Parajanov really captured that journey into the underworld. It's very psychedelic.
[Jeremy] I think one the best ways to describe this film is to say that it has many layers, like an onion. As a person watching this film you peel those layers and you can really look at it depending on how you want to take it. There’s a lot of things going on within the subconscious, at the level of dreams and history. And not only the history of the Ukraine or Eastern Europe, but the history of people in general and the way that religion, spirituality and paganism affect us as humans now. When people are trying to ask me about the film I always emphasize the title and that for me the English translation of the title really fits, really describes what the film means to me. In English it's called „Shadows of Forgotten Ancestors”, but it really reflects and sums up the film well. I don't know if it's the same in Polish?
It's translated very literally. Great title indeed.
[Jeremy] Yes, it is very deep.
[Heather] And very layered. Besides, Parajanov was working behind the Iron Curtain and that's another interesting element.
For people from that side of the Iron Curtain, like me, the movie is interesting because it is completely different than other films that were made in those countries back then. The religion, paganism and legends were generally censored. But you've mentioned fairy tales. Your music has been relating to Eastern European traditions for a long time, but now you reach deeper.
[Jeremy] Yes, we love this tradition. Not only the music. In Eastern Europe we're interested in stories, the culture. It has a very rich culture that is still alive. Most of cultures are dying now but Eastern European folk culture is still alive.
Is your discovery of Eastern European culture somehow connected to your family roots? Or is it something else?
[Jeremy] My family doesn't come from Eastern Europe, I didn't grow up in an area that there were Eastern Europeans. We grew up in Mexico, where there are not so many people from there. I was a drummer in a band and I heard a lot of different music but there was a point where I heard certain things, specifically from Bulgaria and Romania, which became an epiphany for me. It was a point in my life when I was trying to find a way forward as a musician, and I have explored a lot of different ways to go. I just couldn't find the right one. When I heard music from Bulgaria and Romania it was like an epiphany for me, I fell in love with it and I began to explore music from all over the region, including Turkey and the influence of the Ottoman Empire on the music of South-Eastern Europe, Persia, and also Poland and Ukraine. Eastern European folk music became a real love for me. I lived away from Mexico for a long time. Then I went home and I met Heather. She was studying music at the university and was a great fan of Hungarian composer Bela Bartók.
After whom one of the greatest concert halls Europe, in Budapest, is named.
[Jeremy] Yes, we've lived in Budapest, we know that hall. So we both had fondness for this culture. In a way we're outsiders because we're Americans and we don't have any eastern European blood. But to me it doesn't matter because music is universal and the way the music works is that you love something or you don't. And this has been my passion for twelve years or even more. This is not a trend for us. It's not a fashion. This is something we've worked hard. We've lived in Hungary, we've travelled all over Romania, Serbia, Greece and Hungary to learn from other musicians, exploring a living folk music.
It's interesting for me to meet someone from across the ocean, who is focused not only on Balkan music, which is very catchy, but also on music from Ukraine or Poland. Our music is not that easy to listen, it's more dirty, raw. Even in Poland Balkan music is more popular than our own.
[Heather] That music is more sorrowful, it's more like blues. That's what I like about it. That's what appeals to us, because it is alive. In the US country you can find folk that is alive, but there isn't a lot of living folk culture left in the world. For us it's so amazing - going to Transylvania or Poland where you can still see traditional weddings with live music and musicians. In the US that doesn't happen anymore. At a wedding in the US you have a DJ. And in Romania or Poland you have a real live band playing.
That's true, but for some time now, and even in the countryside live bands are just playing Casio keyboards.
[Heather] And that's why it is still alive, because it imports some elements. That's what I like about it, it's not preserved either. It's still changing.
[Jeremy] Yes, it's not a museum.
[Heather] Although I can see that it's not pure.
Well, it's not so much about purity. In the second half on the 20th century you can see the appearance of the saxophone in the orchestra. And it was quick to turn out that traditional instruments are being left behind and with them - the traditional musical forms.
[Jeremy] That's true, but take a look at the accordion for instance. When the accordion arrived in Poland or Ukraine it was something new. Before that they were using shepherds flutes and bag pipes. Accordion was a new thing that many people hated. Then it became a part of the Polish or Romanian culture, such as keyboard or synthesizer now.
[Heather] In Romania I saw some bands playing electric violins. They were amazing. The best violinists I've ever seen.
[Jeremy] Of course, we'd rather hear real violins, accordion instead of synthesizer, but we also understand that there are two ways that folk music is going. The first is the museum way, preservation, and the other is a living music that is changing with time. It responds to what is going on at the moment and often chooses the easier solutions. And Casio keyboards are easy.
[Heather] I appreciate that because those people are real life working musicians, adapting to new conditions, they see themselves as doing a service. And that service is to provide music and entertainment. I really appreciate their need to adapt. But on the other hand, there has to be a balance too.
Well, maybe the new „folk music” will be perceived differently by us when we have the Eastern-European Omar Souleyman. In Syria Souleyman is perceived as a music for taxi drivers, but here hipsters are going crazy about it.
[Jeremy] True, but still I'm not quite sure whether it's good.
I know, that you have a flight in a moment, so this is the last question. I've heard that you want to release a soundtrack for the „Shadows...”. You're planning to release only the music or to combine it with film?
[Jeremy] We wanted to release it with film, but we have to talk to the Russians who have the rights to the film. Who knows? Hopefully they will want to do it but if they don't, we will release only the music.
[Piotr Lewandowski]