Płytą berlińskiego-nowojorskiego duetu Fenster zachwyciliśmy się od pierwszego przesłuchania. Debiutancki album JJ Weihl i Jonathana Jarzyny to pierwsze od wielu lat niezwykle ciekawe wydawnictwo w katalogu niemieckiej wytwórni Morr Music. Delikatne i subtelne melodie, minimalistyczna forma, a do tego teksty na granicy jawy i snu, składają się na przemyślaną, ale i wciągającą płytę. Tuż po premierze albumu udało nam się porozmawiać z zespołem.
Berlin czy Nowy Jork?
[JJ] Myślę że oba. Ja jestem z Nowego Jorku, a Jonathan dorastał w Berlinie. Obecnie oboje tu mieszkamy, nasze studio się tutaj znajduje, wszystko sami tu stworzyliśmy. Więc jeśli pytasz o miejsce, gdzie mieszkamy, wskażę Ci Berlin. Ale pod kątem muzycznym i wpływów, powiedziałabym że jesteśmy raczej nowojorscy.
Jak oba te miasta wpływają na muzykę Fenster?
[Jonathan] Większy wpływ ma zdecydowanie Nowy Jork. Berlin ma bardzo małą scenę indie, w większym stopniu kreuje się tutaj scena elektroniczna i techno. Muzyka, w której się poruszamy ma tutaj małą scenę i krótką historię. W Nowym Jorku, a zwłaszcza w Brooklynie jest masa ciekawych zespołów, które uwielbiamy.
Z czym kojarzą się Wam takie określenia-szufladki jak "new york music" albo "berlin music"?
[JJ] Wydaje mi się że ludzie bardzo lubią szufladkować muzykę i zespoły, używając masy dziwnych i śmiesznych nazw czy przymiotników. Dla nas Nowy Jork i Berlin to miasta z których się wywodzimy i nie są jakimiś wielkimi ideami, które staramy się przeszczepić w naszej muzyce. To bardziej miejsca, które mówią o tym skąd jesteśmy. Tak jak powiedział Jonathan, w Nowym Jorku pojawia się masa ciekawych płyt i wykonawców, kiedy w Berlinie raczej współpracujemy z muzykami, którzy tutaj mieszkają.
Myślicie, że muzyka Fenster może być określana mianem "city music"? Lubię słuchać jej, jeżdżąc wieczorami samochodem po mieście.
[Jonathan] Fajnie, myślę że jest definitywnie miejska. Oboje jesteśmy dziećmi miasta, wychowaliśmy się w dużych metropoliach, robimy muzykę w swego rodzaju industrialnej piwnicy, gdzie mamy salę prób. Ta muzyka jest bardzo miejska, ale czasem zwraca się w kierunku natury, do której chcemy uciec, przenieść się gdzieś indziej. Te motywy pojawiają się w naszej muzyce zwłaszcza w warstwie lirycznej.
[JJ] Mamy też motywy miejskie.
[Jonathan] Tak, zawarliśmy na "Bones" dźwięki pociągów, ulic, nagrania terenowe.
Inspirujecie się światem duchów, graveyards, pociągów, zepsutych maszyn - tak przeczytałem w informacji prasowej. Podobają mi się Wasze teksty - czasem abstrakcyjne, bajkowe, jakby trochę odrealnione od rzeczywistości. Czy można powiedzieć o nich jako o współczesnych bajkach, miejskich bajkach?
[JJ] To ciekawe spojrzenie, podoba mi się. Myślę, że - mówiąc o obrazowości i opowiadaniu historii - nasze nagrania nie są zbytnio narratywne czy namacalne, ale raczej podświadome, pochodzące ze świata snów, w których możesz przechodzić przez drzwi do innych światów jak w Alicji w Krainie Czarów. To bardzo silne obrazy, które popychają Cię w konkretny świat i estetykę.
Interesująca jest nazwa Waszego zespołu, która powstała przez przypadek.
[Jonathan] Robiliśmy burzę mózgów - postanowiliśmy że nazwiemy zespół po niemiecku, ale jednocześnie w taki sposób żeby można było dobrze wymówić tę nazwę po angielsku. Otwierające się okno uderzyło JJ w głowę, więc tak już zostało. Z drugiej strony lubimy tę nazwę, ponieważ jest swego rodzaju pusta - okno nie ma nic w sobie, możesz w nie zajrzeć i widzieć np. tylko niebo. Ale jeśli nie ma widoku to tylko rama, do czegoś innego w środku. Wydaje mi się że to bardzo charyzmatyczne, jednocześnie dające jakiś określony widok.
Nagraliście "Bones" w osiem dni. To bardzo szybko.
[Jonathan] Wszystko zaplanowaliśmy. Wiedzieliśmy, że mamy mało czasu, więc musieliśmy się spiąć.
[JJ] Nasz producent przyleciał z innego miasta w Niemczech, więc musieliśmy zmieścić się w tym czasie kiedy tu przyjechał. Musieliśmy w tym czasie nagrać 9 piosenek, ale wcześniej niemal przez miesiąc chodziliśmy do naszej sali prób ćwiczyć granie utworów.
[Jonathan] Poświęcaliśmy na to każdą godzinę, chcieliśmy być wystarczająco dobrze przygotowani, mieć gotowe wszystkie instrumenty, jakie są aranżacje. Wysyłaliśmy demo Tadklimpowi, żeby orientował się jak mniej więcej ma brzmieć ten album.
[JJ] Ale oczywiście nawet pomimo planów, w trakcie sesji nagraniowej pojawiły się niespodzianki. Nasze studio znajduje się w piwnicy jednej ze starych berlińskich fabryk. Jest w niej ogromna winda, która wydaje głośny dźwięk. Postanowiliśmy, że skoro takie coś pasuje do naszej muzyki, dlaczego tego nie wykorzystać. Takie niespodzianki można świetnie dopasować.
Tadklimp, który produkował Waszą płytę, zajmuje się przede wszystkim muzyką eksperymentalną. Ciężko o twórczości Fenster mówić w takich kategoriach. Dlaczego chcieliście, żeby on zajął się produkcją Waszej płyty?
[JJ] Tadklimp pracuje z jednej strony jako kompozytor, a z drugiej jako producent. To dwa różne światy. Wcześniej produkował płyty innych projektów Jonathana, często były to zespoły elektroniczne. Ale dla Tada najważniejsze są piosenki - jeśli czyjaś muzyka mu się podoba, chętnie się przyłącza. Jest także technicznym, bardzo kompetentnym, więc potrafi dopracować brzmienie. Poza tym miksował nasz album - to swego rodzaju doświadczenie, również kiedy dodawał pewne elementy do naszych nagrań.
[Jonathan] Tad siedzi w muzyce elektronicznej i eksperymentalnej, ale poza tym ma ogromną, niesamowicie ogromną wiedzę na temat muzyki folkowej. Słucha też rock'n'rolla, rocka np. Sonic Youth - nii jest tylko sfrikowanym muzykiem eksperymentalnym (śmiech).
Podczas koncertów gracie z perkusistą. Przed nagraniem płyty zastanawialiście się czy perkusja ma być akustyczna czy elektroniczna. Kiedy porównam Was z The xx, o wiele bardziej podoba mi się Wasza muzyka, brzmiąca bardziej folkowo, ale też ciekawiej.
[Jonathan] To było bardzo ważne. O wiele łatwiej jest jeździć na trasy koncertowe we dwójkę, ale pragnęliśmy mieć zespół - nie chcieliśmy dogrywać bitów z komputera. Marzyłem o tym, żeby żywy perkusista mógł zmieniać tempo, dopasowywać się muzyki, nie chcieliśmy aby to brzmiało sztucznie i w sposób zaprogramowany.
[JJ] Zależało nam też na rytmicznych dźwiękach, niekoniecznie wydawanych przez perkusję i bębny, ale różnych nagraniach terenowych jak hałasy czy wspomniana wcześniej windę. Perkusja na naszym albumie była dość mocno inspirowana dokonaniami Toma Waitsa.
Na koncertach przez bębny brzmicie trochę potężniej, macie także potężną linię basową. Wracając do the xx - ich muzyka na żywo nie sprawdza się najlepiej. Podchodzicie do koncertów inaczej?
[Jonathan] To dobre pytanie, oczywiście że tak robimy. Zaczęliśmy w dziwny sposób - najpierw nagraliśmy piosenki, a dopiero potem zaczęliśmy grać koncerty. Znaleźliśmy bębniarza, spotykaliśmy się na próbach i kombinować jak muzykę Fenster przełożyć na odsłonę sceniczną. Myślę, że ciągle się uczymy.
[JJ] Nasza odsłona koncertowa ma więcej energii - pojawiają się solówki gitarowe, perkusyjne. Ważne jest aby publiczność weszła w naszą muzykę, wciągnęła się. Z drugiej strony możemy zmieniać charakter naszych utworów - tak jest np. z "White to Red", przy której popuszczamy wodze fantazji. Na płycie jest o wiele bardziej wyciszona.
Wasza muzyka jest bardzo minimalistyczna - oszczędnie używacie instrumentów. To był Wasz plan czy tak wyszło, ponieważ gracie tylko we dwójkę?
[Jonathan] Przed Fenster grałem w innych zespołach, poruszających się gdzieś na pograniczu elektroniki, lo-fi i chillwave. Między nami było wiele sporów i konkurencji, więc nie bardzo się dogadywaliśmy. Poświęciłem temu zespołowi mnóstwo energii, przez co byłem trochę załamany. Poznałem wtedy JJ, to była wiosna. Zacząłem pisać piosenki sam dla siebie, na początku nie mając dla nich konkretnego przeznaczenia. Analizowałem mój głos i to jak chciałbym aby brzmiała muzyka, którą mógłbym tworzyć. Do tego świetnie dopasowało się to co nagrywała JJ. To była ta magia i postanowiliśmy grać razem. Oboje wyznajemy dogmę minimalizmu - chcemy robić coś, dodając tylko kilka elementów, wyłącznie to co jest niezbędne.
[JJ] Myślę, że też dlatego niektórzy ludzie nazywają naszą muzykę jako zdekonstruowany pop. To dziwne określenie, ale wydaje nam się lepsze niż chamber pop czy dream pop. Tworzymy piosenki w oszczędnej wersji, trochę je dekonstruujemy.
[Jakub Knera]