Na muzyczne "Solaris" zarejestrowane w studiu, czekałem już od zakończenia koncertu z tym materiałem na festiwalu Unsound w 2010 roku. Występ Frosta i Bjarnasona z Sinfoniettą Cracovią zrobił na mnie wrażenie. Ten efekt udało się zachować w wersji studyjnej na płycie.
To muzyka trochę podskórna, nieoczywista, pełna niedopowiedzeń, brakuje w niej zamkniętych, zwartych struktur, a raczej są to bardzo otwarte utwory, potrzebujące dopowiedzenia gdzieś tam w świadomości słuchacza. Płynna narracja "Solaris" i częste drgające wycieczki całej orkiestry, pozbawionesą patosu i nadęcia. Udaje się także zachować balans między tlącymi się i spokojnymi partiami, a narastającymi fragmentami. Szkoda tylko, że w przeważającej mierze - tak jak na koncercie - za efekty odpowiada tu Daníel Bjarnason, działań Frosta słychać niewiele.
Album trzyma w napięciu, drażni, ale nie wybucha – jak w jednym z najciekawszych Unbreakable Silence, który oddaje atmosferę ze stacji badawczej, gdzie rozgrywa się się akcja powieści Lema. Tego napięcia nie da się jej przełamać, słyszymy wiele muzycznych wątków, ale żaden z nich do końca nie wysuwa się na pierwszy plan, nie stawia zdecydowanej kropki i nie zamyka tej muzycznej opowieści. Dużo tu kontrastów, ale płynnie się zazębiających, pełnych niepokoju, składających się na niesamowitą muzyczną wypowiedź. Rewelacja.
[Jakub Knera]