polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Kangding Ray wywiad

Kangding Ray
wywiad

O tym, że pochodzący z Francji mieszkaniec Berlina znalazł się nie przypadkowo w szeregach niemieckiej oficyny Raster Noton wiedzą wszyscy. Jeden z najważniejszych na naszej planecie ośrodków muzyki eksperymentalnej już po raz trzeci firmuje materiał Kangding Raya. Jednak w porównaniu do poprzednich albumów – „OR” stanowi nowy rozdział w twórczości artysty. I mimo skrajnych opinii na temat nowego krążka, David Lettelier jest szczęśliwy, że wreszcie znalazł brzmienie, którego szukał. O jego ideach i perspektywach, również w kontekście nadchodzącego festiwalu Unsound przeczytacie poniżej.

Pamiętam doskonale Twój pierwszy występ w Polsce. Czy dużo zmieniło od czasu Twojego pobytu w Bydgoszczy dwa lata temu? Podejście? Sprzęt?

O tak, pamiętam ten występ. Był to jeden z pierwszych koncertów w ogóle, które grałem jako zespół, a nie jako David Lettelier, czyli Kangding Ray solo.  Sam koncert był niesamowity – byliśmy podekscytowani, ale i trochę przerażeni jednocześnie. Postanowiliśmy dosyć wysoko powiesić sobie poprzeczkę i staraliśmy się wykonywać wszystkie najtrudniejsze numery, które szczerze mówiąc – nawet nie zawsze wychodziły nam na próbach. W niektórych momentach grałem nawet na basie, czego nie robiłem już chyba nigdy więcej. (śmiech) Szczególnie dla naszego perkusisty była to ciężka przeprawa, ale chyba dosyć dobrze sobie poradziliśmy, jeżeli pamiętasz jak reagowała publiczność, która notabene warta była tej 5-godzinnej podróży z lotniska w Warszawie. Gdyby na każdym moim koncercie tak to wyglądało... (śmiech) Sama droga również była niesamowita. Nocna przejażdżka wielkim SUVem - prędkość, migające za szybą światła, nierówna droga.          

Niestety idea tamtego festiwalu ostatecznie upadła – podobno ze względu na małe zainteresowanie. Ale czy nie uważasz, że wraca moda na festiwale podporządkowane konkretnym ideom? Przykładów nie trzeba szukać daleko – krakowski Unsound czy nawet Transmediale w styczniu przyszłego roku.

Po pierwsze musielibyśmy się zastanowić, czy taka moda w ogóle wcześniej istniała, a jeżeli tak – to czy pozostałe festiwale będą chciały taką przemianę przejść. Mimo, że na Unsound wystąpię dopiero pierwszy raz, to już wielokrotnie słyszałem, że jest to wydarzenie podporządkowane z góry ustalonemu konceptowi. Osobiście wydaję mi się to bardzo rozwijające. Choć sam, niezależnie od tego gdzie występuje, zawsze prezentuję ten sam materiał – miejsce nie ma tutaj żadnego znaczenia i szczerze mówiąc trochę nie rozumiem artystów próbujących zaspokajać gusta mieszkańców miejsc, w których przychodzi im grać. Berlin, Kraków, Oslo – widzisz jakąś różnicę?

Nie zaprzeczysz przecież, że każde społeczeństwo posługuje się swoimi kodami.

Oczywiście, ale to nie ma jakiegokolwiek zastosowania w muzyce. To, że jestem z innej grupy społecznej, to że jestem na przykład architektem, czy wreszcie to, że moje wychowanie jest odpowiednie dla miejsca, z którego pochodzę nie powoduje, że jestem w stanie lepiej "rozumieć" muzykę.

Ale istnieją pewne preferencje. Niemcy woleliby pewnie, żebyś nie brał tej gitary do ręki.

(śmiech) Nawet jeśli, to nie staram się wcale w jakikolwiek sposób im dogodzić. Moje koncerty nie są wszędzie takie same, ale zmiany, które wprowadzam nie są w żaden sposób związane z miejscem, w którym gram. Wszędzie jestem po prostu Kangding Ray’em.

A wracając do festiwali. Czy nie uważasz, że takie podporządkowanie się jednemu pomysłowi może być z jednej strony inspirujące i świeże, a z drugiej trochę ograniczające?

Lubię podporządkowywać muzykę, nad którą pracuję jednemu, głównemu pomysłowi. Pozwala mi to skupić się na dokładnej analizie podanego obróbce materiału, a nie rozchodzić się w odległych kierunkach. Wciąż staram się powielać standardowy schemat, który powoduje, że moje albumy powinny być traktowane jako całość, a nie zlepek różnych niezwiązanych ze sobą historii. Staram się by każdy mój album, od początku do końca miał podobną atmosferę – by generował mniej więcej te same emocje. Nie widzę tego jako coś ograniczającego moje poczynania. Algorytm, który stosuję, pozwala mi raczej osiągnąć pewien stopień równowagi i zrozumienia.

Mimo że Twój styl ewoluuje z każdym krążkiem? Chcesz, żeby słuchacze rozwijali swój gust razem z Tobą?

Nie mam zamiaru przekonywać, ani w jakikolwiek sposób nauczać ludzi, którzy słuchają mojej muzyki. Należy patrzeć na to tylko i wyłącznie z perspektywy mojego własnego rozwoju. Jeżeli ludzie wciąż nadążają i popierają te zmiany, pozostając ze mną – to jestem szczęśliwy. Wydaję mi się, że to naturalna droga, którą obiera każdy artysta. Często zaczyna się od stylistyk, które później bardzo szybko się porzuca. Styl, który osiągnąłem na "OR" to jest to, czego szukałem od bardzo dawna. Dojście do momentu, w którym jesteś zadowolony z własnych starań daje dużo spokoju i wiary we własne umiejętności. Czuję się doskonale z tym, że mogę w końcu o tym mówić i co za tym idzie grać koncerty oparte o materiał, który jest absolutnym odbiciem tego, co chciałem osiągnąć.

Twoje metody i pomysły wydają się nieco archaiczne. Teraz wszystkich interesuje chaos. Ben Frost próbuje stworzyć program komputerowy, który pozwoli jego elektronicznie zorientowanej muzyce być  improwizowaną i niezaplanowaną. Mając w pamięci Twoje koncerty – podejrzewam, że podobnie jak ja uważasz, że to nie jest dobry kierunek rozwoju występów live?

Nie wiem, czy technologia okaże się odpowiedzią na "nudne" występy na żywo – ale bez wątpienia jest jeszcze wiele do odkrycia. Sposób prezentacji muzyki elektronicznej na przestrzeni kilku lat może przestać kojarzyć się tylko i wyłącznie z laptopem. Jestem o tym przekonany. Wiele osób stara się wymyślić coś nowego. Budując własne instrumenty, używając sprzętu analogowego, generujących szumy przesterowanych wzmacniaczy czy używając rozmaitych kontrolerów. To szalone, ale i fascynujące jednocześnie. Na tym polu działania wciąż nie ma żadnych zasad, można działać bez jakichkolwiek ram technicznych. Nie ma podręcznika jak tego wszystkiego używać - wszystko wymyślasz sam, na bieżąco. Jako twórca muzyki elektronicznej ciągle spotykam się z problemem bycia na scenie samemu, bo z jednej strony mam dużo sprzętu do ogarnięcia, a z drugiej mam publiczność, z którą chcę mieć kontakt. Muzycy rockowi nie mają tego problemu.

A nie uważasz, że jest w tym trochę silenia się na oryginalność?


Wolałbym myśleć, że to czysto spontaniczna, ludzka fascynacja tym, co nowe.

Dużo jest jeszcze takich idealistów jak Ty w barwach Raster Noton? Jeśli tak, to mogą się obrazić za brzmienie Twojego nowego krążka.

To ciekawe, bo dotychczas wszyscy mówili mi, że "OR" wracam raczej do początków istnienia wytwórni. Wiesz, wydaję mi się, że zawsze byłem gdzieś na krawędzi stylistycznego postrzegania oficyny. Ale szczerze mówiąc bardzo podoba mi się ta pozycja. Wydaję mi się, że wszystkim nam towarzyszy to samo podejście, mimo że tak jak mówisz – nie można powiedzieć, że w 100% pasuję do filozofii Raster Noton. Ale może właśnie to polubili w mojej muzyce zapraszając mnie do wydania pierwszego albumu?

Czy problemy z którymi boryka się muzyka elektroniczna mogą być porównane do tych, które posiada sztuka współczesna? Ze wszystkich stron słychać, że potrzebuje ona kuratora, głównego krytyka, który będzie w nieznany mi sposób interpretował zamiary artysty i jednocześnie będzie decydował czy dany projekt jest warty obcowania z nim. Czy nie wydaje Ci się, że na przestrzeni lat muzyka może przeżywać podobne problemy?

Rzeczywiście, granice między współczesną sztuką a nową muzyką coraz bardziej się zacierają. Po pierwsze należy przemyśleć jakie kompetencje miałaby mieć taka osoba. Nie wierzę, że jej rolą byłoby "tłumaczenie" danej rzeźby, obrazu - za pomocą tekstu czy w jakikolwiek inny sposób (bo są i takie pomysły). Wydaje mi się, że jej rolą powinno być raczej poszukiwanie związku, podobieństw i wspólnych kontekstów – w pracach artystów zaangażowanych w rozmaite dziedziny sztuki. Niektórzy starają się robić podobnie w muzyce – i tu mamy np. festiwal Unsound, który podporządkował muzyków z różnych stylistycznych światów jednej idei, którzy w innych okolicznościach pewnie nigdy by się nie spotkali. Szkoda tylko, że to wciąż tak rzadka praktyka. Ale z drugiej strony, muzyka ma wiele wyborów. Może, ale wcale nie potrzebuje mieć jakiegokolwiek przekazu. Choć jej funkcjonalność i jej ścisłe ukierunkowanie występuje chyba znacznie częściej. I to właśnie ze względu na tę brutalną prostotę i rozmaite konteksty muzyki, takie głosy czasami się podnoszą.

Po co tłumaczyć ludziom sztukę? Czy tak w ogóle – nie jest to smutne, że to sztuka musi kokietować potencjalnych odbiorców na ulicy, by zainteresować ich galerią?


To prawda, schemat powinien być raczej odwrotny. Ale gdzieś tego widza trzeba zdobyć.

Wspomniałeś, że granice się zacierają. Ty też na potrzeby swoich występów łączysz muzykę z wizualizacjami. Dążymy do tego, żeby artysta dźwięku – jak to nazywam - odpowiedzialny był nie tylko za muzykę? Ty na początku współpracowałeś z Nibo, który tworzył graficzną oprawę Twoich występów z okresu Stabil i Autumn Fold. A teraz?

Wszystko się zgadza. W okresie, który wspomniałeś towarzyszył mi Nibo, później zacząłem poszukiwać czegoś nowego i współpracowałem ze szwajcarskim artystą i programistą o pseudonimie Juchli. Ale na potrzeby trasy promującej album "OR" wizualizacje zrobiłem sam. Stworzyłem patch, który produkuje parametryczne figury oparte o sześcian w prostokątnej projekcji. To coś na kształt dynamicznego i konstruktywistycznego modelu, zsynchronizowanego z muzyką. Wiesz, dla mnie to było nowe pole moich zainteresowań, które bez oporów mogłem zagospodarować, bo jak wiesz jestem architektem i stworzenie takiego systemu nie stanowiło dla mnie problemu. Natomiast dla ludzi poruszających się tylko w temacie muzyki to jeszcze długo będzie powód do zawierania nowych znajomości z artystami obrazu. Nie dramatyzowałbym. (śmiech) Podałeś mnie jako przykład, ale należy pamiętać, że sam nie zawsze występuje z wizualizacjami. To wszystko związane jest z miejscem, w którym przyjdzie Ci grać. To nie jest tak, że widzę swój występ jako "audiowizualną prezentację". Dla mnie ruchomy obraz jest raczej sugestywną instalacją za moimi plecami, która zsynchronizowana jest z dźwiękiem. W związku z tym generuje rozmaite, ciekawe reakcje podczas występu, ale muzyka wciąż może funkcjonować sama. I chciałbym, żeby tak właśnie zostało.

Swoim najbliższym występem na Unsound odniesiesz się w jakiś sposób do tematyki festiwalu? Przygotujesz coś specjalnego?

Zagram z zespołem, co już jest czymś wyjątkowym, bo zdarza mi się to niezwykle rzadko. W tym roku zagramy w takim zestawieniu tylko dwukrotnie – 3 dni po występie w Krakowie przeniesiemy się do Nantes we Francji. Jak wiesz, grałem z zespołem już wcześniej, ale tym razem będzie to coś zdecydowanie innego, bardziej ciężkiego i rytmicznego jednocześnie. Mam nadzieję, że dzięki temu doskonale wpasujemy się w tematykę Future Shock.

[Marcin Gładysiewicz]