Przełamując sezon ogórkowy Mikołaj Trzaska zagrał w warszawskim Nowym Wspaniałym Świecie koncert, który mógłby być programową prezentacją idei cyklu koncertów solo w NWS - wypowiedzi skrajnie osobistych, wręcz intymnych, stawiających artystę przed kompletną samodzielnością i samowystarczalnością. Dla wielu pewnie nietypową, ale już od pierwszych chwil występu Trzaski czuć było, że wie on, co i jak chce przekazać. Bądź co bądź, nie był to dla niego pierwszy taki koncert. Otoczony z trzech stron (aż zaskakująco) licznie zgromadzoną publicznością, Trzaska wprowadził atmosferę bliskości między muzykiem a odbiorcami, potrzebną zarówno dla wychwycenia brzmieniowych detali, szmerów i trzasków oddających fizyczność instrumentów, jak i odebrania emocjonalnego przekazu. Na koncert złożyły się utwory nawiązujące do muzyki żydowskiej czy wręcz o nią oparte (dwa chyba nawet znane z płyty Shofar, czyli pochodzące ze zbioru Mosze Bieregowskiego), ukazane z charakterystycznej, bezkompromisowej perspektywy - kto słyszał Shofar lub Irchę, ten mniej więcej wie, o jaki filtr chodzi. Słuchając Trzaski solo, łkającego, pełnego uniesień i bezpretensjonalnego zarazem, widzimy artystę o szczególnym języku i brzmieniu, ale przede wszystkim tworzącego skrajnie osobistą, poruszającą narrację.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]