Odwzajemniona sympatia Chaza Bundicka do Polski została przez niego podkreślona w końcówce warszawskiego koncertu, ale zanim do tego doszło, publiczność w Powiększeniu zobaczyła konkretny i dobrze zagrany koncert. Toro Y Moi, teraz już ewidentnie zespół, a nie Bundick z pomocnikami, bardzo sprawnie i werwą zagrali dynamiczny, dobrze ułożony set - te najbardziej udane, energiczne 2/3 "Underneath the Pine" przeplatane (entuzjastycznie witanymi) hitami z "Causers of This". Tutaj zagranymi z grubsza tak, jak podano materiał z drugiej płyty. Czyli fundamenty czilłejwowego hajpu zniknęły w miejsce materii funkującej, soczyście brzmiącej i lekko rozmazanej Bundickowymi syntezatorami, pogłosami i samplerem. Przy zamknięciu głównej cześci koncertu utworem Elise zrobiło się nawet rockowo. Było miło, w każdy sobotni wieczór takiego popu mógłbym słuchać, choć podstaw do uznawania Bundicka za mesjasza ciągle - a może tym bardziej - nie widzę. Bardzo fajny koncert, ot co. Dość krótki, ale o dobrym tempie, co mi osobiście odpowiadało.
Wieczór otworzyły panie z Dog Whistle, swoim bodajże trzecim koncertem w karierze (?). Ze spojrzeniem powracającym na gryf, Ania i Lena przez kwadrans dowodziły, że śpiewać każdy może.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]