Z lekkim poślizgiem od premiery recenzujemy czwarty krążek Amerykanów. Wydany własnym sumptem – pod szyldem The Grind-House Records - „Evil Power” przynosi 30-minutową dawkę łomotu, który śmiało nawiązuje do lat 80. Wpływy starego Celtic Frost, Kreator, Voivod polane zostały tu sludge’owym sosem. Trio z Chicago nie sili się na jakieś techniczne sztuczki. Ma być do bólu prosto i mocno („Let’s Kill These Motherfuckers”, „Goatstorm”) , ewentualnie przygniatająco („Death March Of The Conquerors”). Brudne brzmienie z chicagowskiego studia Semaphore to też celowy zabieg. Punkowe tempo, krzykliwe i chrzęszczące wokale Steve’a Rathbone’a oraz prostota kompozycyjna to najbardziej charakterystyczne cechy „Evil Power”. Lair Of The Minotaur nie bierze jeńców. Muzyka wylewa się z głośników, a początkowe skandowania z „We Are Hades” pobudzają do podkręcenia głośności. Grupa nagrała album, który choć zupełnie nie odkrywa nowych horyzontów, jest na tyle nośny, iż każdy szanujący się fan surowych dźwięków sprzed ponad dwóch dekad powinien zajrzeć przynajmniej na MySpace formacji.
[Marc!n Ratyński]