Noise-rockowy kwartet Bellini przywiózł do Warszawy muzykę pierwszorzędną, czujną brzmieniowo i zagraną z zaangażowaniem. Nie zważającą na mody, indie trendy i hipsterskie lansy. Przypominającą i brzmieniem, i postawą, na czym polegała "niezależność" kilkanaście lat temu, co zresztą znalazło odzwierciedlenie w przekroju publiczności - średnia wieku przekroczyła chyba 30. Gorzki wokal Giovanny Caccioli (notabene trochę chorej, tym większy respekt, że zagrali) dodał desperackiej warstwie instrumentalnej nieco melancholii. Usłyszeliśmy głównie materiał z ich ostatniej, ubiegłorocznej płyty, ale kilka starszych numerów też. Bardzo dobry koncert.
[zdjęcia: Piotr Lewandowski]