Było już wielu artystów, którzy starali się napisać kolejny rozdział historii zapoczątkowanej przez londyńskiego artystę – Buriala. Jak mówi żargon piłkarski, kopali się w czoło, próbując na nowo zrewolucjonizować współczesny dub. Gdy wydawało się, że katharsis, które wywołał londyński artysta na zawsze pozostanie rozmarzonym cmokaniem nad tym co utracone, stało się zupełnie i niespodziewanie – inaczej. A wszystko za sprawą dotychczas anonimowego i nieco egzotycznego litewskiego artysty. Jego tegoroczny album „Clouds Are Mountains’ to wyjątkowo dojrzały i zróżnicowany materiał, który dzięki kilkudziesięciu zdaniom poniżej, wcale już nie dziwi. O japońskiej animacji, technologii i pierwszym komputerze PC rozmawiamy z Jokubasem Dargisem, ojcem projektu Eleven Tigers.
Powiedz mi czy pod względem muzycznym, nie czujesz się na Litwie zbyt samotny?
Jeżeli chodzi o spotykanie ludzi grających podobną muzykę to należałoby powiedzieć, że tak, ale dzięki Internetowi wszystko jest możliwe i tak naprawdę setki kilometrów różnicy często nie czynią wielkich problemów w kontaktach międzyludzkich. Poza tym, na swoich koncertach spotykam wielu entuzjastycznie nastawionych ludzi, dlatego wsparcie w tej formie rekompensuje mi wspomniane przez Ciebie braki.
Czyli mimo to, że nagrałeś swój debiutancki krążek „Clouds Are Mountains” dla brytyjskiej oficyny „Soul Motive”, nie zamierzasz zmieniać miejsca zamieszkania?
Niestety, tego chyba nie uniknę. By naprawdę zaistnieć i grać koncerty, które naprawdę uwielbiam potrzebny jest trochę szerszy rynek niż Litwa.
A więc co? Przenosisz się na Wyspy?
Dużo dobrego wydarzyło się po premierze „Clouds Are Mountains”. Pojawiło się mnóstwo propozycji, ofert współpracy. Chciałbym to wykorzystać z głową, dlatego najprawdopodobniej przeniosę się do Anglii, żeby obserwować to wszystko z bliska i mieć nad wszystkim kontrolę.
A nie lepiej wyhamować, przespać zimę w domu, nie spieszyć się z tym wszystkim? Sam doskonale wiesz ile razy pośpiech był złym doradcą. Te propozycje o których mówisz, nie uważasz, że wszystko dzieje się trochę za szybko?
Wydaję mi się, że teraz wszystko ma dziać się szybko, życie towarzyskie, kariera etc. Zresztą, osobiście nie uważam, tego za minus.
A więc kiedy się to wszystko zaczęło?
Przez całe swoje dzieciństwo niemal nieustannie otoczony byłem rozmaitymi formami sztuki, jako że moi rodzice byli nauczycielami w szkole aktorskiej. Mieli również zespół, w którym każdy z nim poza nauczaniem, realizował się aktorsko. Był tam jeden człowiek, który grał na saksofonie, pianinie, gitarze i miał ciekawą kolekcję płyt CD wczesnych zespołów acid-jazzowych i elektronicznych. Miałem gdzieś około 12 lat, gdy zacząłem kręcić się obok niego, najpierw by być tak zabawnym jak on (śmiech). Jednak to właśnie on zainspirował mnie do stworzenia pierwszego zestawu perkusyjnego DIY z beczek, metalowych pokrywek i innych śmieci. Ćwiczyłem na tym kilka dobrych miesięcy, zanim zdecydowałem się zapisać do klasy perkusji w lokalnej szkole muzycznej.
A później? Co skierowało Cię w tym a nie innym kierunku?
W pewnym momencie, nie pamiętam już skąd i dlaczego, zacząłem słuchać wydawnictw sygnowanych marką Ninja Tune, Compost, !K7 i mimo, że uważałem tą muzykę za magiczną to żyłem w przekonaniu, że ja też tak mogę, chciałem zrozumieć jak to się robi. Mój znajomy miał kopię programu Sonic Foundry Acid. Nie przespałem mnóstwo nocy, żeby się go nauczyć. A przy okazji eksperymentowałem i marzyłem o tym by w przyszłości grać taką muzykę jak AIR…
W jednym z Twoich wywiadów przeczytałem, że nie miałeś swojego własnego komputera, gdzie w takim razie się to wszystko odbywało?
Najczęściej u tego znajomego właśnie…
Stąd pomysł z AIR?
Chyba tak (śmiech). Ale było wtedy mnóstwo zespołów, którymi chcieliśmy się stać w przyszłości.
Gdzie jeszcze znajdowało się Twoje miejsce prób?
Starałem się wykorzystywać wszelkie możliwości, dlatego nawet wtedy, gdy wszystkie racjonalne miejsca były niedostępne, brałem swój nieśmiertelny, duży gabarytowo „tape recorder” firmy JVC i rozsiadałem się w kafejkach internetowych, instalowałem na komputerze niezbędne oprogramowanie i ćwiczyłem.
W domu byłeś chyba gościem? Kiedy rodzice wpadli na pomysł, żeby kupić Ci twój własny egzemplarz i mieć Cię na oku?
Niedługo później, gdy zacząłem zawalać obowiązki i robiło się już trochę niebezpiecznie.
I to był chyba decydujący krok, który ostatecznie zwrócił Cię w kierunku dalszej eksploracji tematyki Internetu i oprogramowania muzycznego? Wtedy pewnie pozyskałeś pierwszą kopię programu Ableton i innych?
Z jednej strony przykuło mnie to do monitora na dobre, a z drugiej, tak jak mówisz, pozwoliło rozwinąć skrzydła, gdyż przestałem tracić czas na kombinowanie. Wszystko miałem pod nosem, takie oprogramowanie jak Ableton Live i Max również.
Chyba nie pomylę się zbyt bardzo gdy stwierdzę, że jesteś idealnym przykładem chłopaka, poddanego cyfrowej rewolucji?
Technologia jest tak naprawdę jedyną i niepodważalną inspiracją, dzięki której jestem tu gdzie jestem. Szczerze wierzę w możliwości ludzkiego umysłu, którzy stworzy nie tylko komputery na miarę naszych codziennych potrzeb, ale również w to, że człowiek nigdy nie napotka granicy w poszukiwaniach idealnych rozwiązań. Japońskie animacje były i są doskonałym przykładem tego jak widzę skok technologiczny. Japońska estetyka tworzy ze sztuki i techniki jeden, samonapędzający się organizm, który stymuluje mnie do odkrywania jej tajników z jeszcze większym zapałem i przekonaniem.
Tak samo jest z Twoją muzyką? Łączysz ze sobą różne stylistyki bez widocznych cięć i kleju je spajającego?
Zdecydowanie tak. Kilka lat temu byłem bardzo zaangażowany w muzykę taneczną. Chciałem jakoś dać o sobie znać i uważałem, że właśnie dzięki temu stylowi doczekam się swoich pięciu minut. Było tak do momentu, aż poznałem Buriala. To był niesamowity okres. Przeorganizowałem swoje myślenie i zrozumiałem, że niejako na siłę chciałem zrobić z siebie artystę, którym nie jestem. W końcu poczułem, że znalazłem swoje brzmienie i ludzi, z którymi chciałbym przebywać.
Ale dubstep to nie tylko Burial.
Im dalej zagłębiałem się w ten gatunek, tym dubstep tracił więcej ze swojej świeżości. Żaden inny artysta do dzisiaj nie porwał mnie w taki sposób. Dlatego uznałem, że kategoryzowanie muzyki jest zupełnie niepotrzebne. Przestałem zastanawiać się czy moja muzyka do dubstep czy nie. I dopiero to spowodowało, że poczułem się naprawdę niezależnym twórcą.
Powiedziałeś, że kochasz występować na żywo. Czego możemy spodziewać się po Twoim koncercie podczas festiwalu Unsound?
Występując na żywo zauważyłem, że najlepsze momenty pojawiają się niespodziewanie, niezależnie od wszelkich podejmowanych przeze mnie działań. Czasami nawet biorą się z frustracji czy awarii sprzętowych, kiedy niejako z musu muszę ratować swój występ. Dlatego sądzę, że nie będę zmieniał za dużo w swojej filozofii postrzegania występów live. Choć z powodu swojego debiutu w Polsce, problemów technicznych wolałbym uniknąć (śmiech).
[Marcin Gładysiewicz]