polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious

Warsaw Summer Jazz Days 2010
Warszawa | 01-04.07.10

Pierwszy dzień tegorocznych Warsaw Summer Jazz Days okazał się bardzo zróżnicowany, prezentując diametralnie odmienne spojrzenia na spinający festiwal "gatunek". Otwierające imprezę Portico Quartet zaprezentowało lekkostrawną, poukładaną muzykę. Co nie było niespodzianką, jednak drętwe wykonanie i przezroczystość aranżacji nieprzyjemnie zdziwiły.

Dla niżej podpisanego Mostly Other People Do the Killing byli jedną z trzech głównych atrakcji WSJD i przypisaną im przez Mariusza Adamiaka rolę czarnego konia zrealizowali w sposób spektakularny. MOPDTK już na płytach w kapitalny sposób przekomarzają się z jazzową konwencją, sięgając po poszczególne jej wątki, wręcz klisze, w sposób pełen erudycji i humoru zarazem. Na żywo ich koncepcja "free" - grania bez lidera i stylistycznego niezmiennika, potencjał tej nieznającej świętości, ale zarazem chwytliwej muzyki, ukazuje się w pełni. Eksperyment radosnej wiwisekcji jazzu sprawdził się w Sali Kongresowej doskonale.

Gwiazdą wieczoru był Pharaoh Sanders i jego kwartet. Cóż, poza Shorterem i Colemanem chyba już nikt z tamtego pokolenia nie sięga po nowe koncepcje, nie posuwa muzyki do przodu. Ale z drugiej strony, można jak Joe McPhee dmuchać od niechcenia standardy w sposób zdumiewająco naturalny. Kwartet Sandersa otworzył koncert czytelnym, ale ciekawym post-coltrane'owskim numerem, jednak prędko przeniósł się w bopowo-bluesowe rejony. Sandersowi brak werwy i ryzyka można wybaczyć, zwłaszcza, że wiek nie pozwolił mu już grać całego koncertu. Lecz gdy tylko schodził on na bok, sztampa i braki jego zespołu okrutnie wychodziły na wierzch i stawały się nieznośne. Najciekawszymi momentami koncertu okazały się więc krótka partia Sandersa zupełnie solo, oraz wiązanka "Ole/ Giant Steps" Coltrane'a na zamknięcie koncertu.

 

Skoro pierwszego dnia Mariusz Adamiak przeprosił za zaproszenie Pata Metheny i wytłumaczył to koniecznością wyprzedania choć jednego dnia festiwalu, to postanowiliśmy nie blokować cennych miejsc. Relację z koncertu Pat Metheny Group możecie przeczytać na blogu Mariusza Hermy.

 

Trzeci dzień (w galerii od czwartego rzędu miniatur) przyniósł stylistyczny rozstrzał i dwa kompletnie różne spojrzenia na muzykę. Najpierw wystąpiły dwie formacje spięte hasłem "Crimson Garden". TU, czyli duet Trey Gunn / Pat Mastelotto w przeszłości zbliżał się do jazzowego idiomu, prog-rockowy trzon muzyki otwierając na fusion, elektronikę, zmutowane world music i improwizację. Ich koncert, z Mastelotto na rozbudowanym zestawie i z laptopem, z którego wylatywało zdecydowanie za dużo sampli, oraz Gunnem na dwunastostrunowej gitarze, zasygnalizował różnorodność pomysłów duetu. Bardziej odpowiadało mi mniej lub bardziej udane sięganie po nowsze kanony niż rzemieślniczne łojenie ramach wyznaczonych przez ich rodzimą formację.

Koncert TU bardziej przypadł mi do gustu niż występ "gwiazdy" wieczoru, grupy Stick Men. Idea zespołu osadza się na instrumentach Tony'ego Levina i Michaela Berniera, czyli dwunastrunowych gitaroidach aka stickach Chapmana. Faktycznie wielość dźwięków generowanych przez te paskudztwa robi wrażenie, ale kompozycyjnie muzyka Stick Men zdaje mi się dość archaiczna i czytelna, więc z czasem koncert sprowadził się do technicznych, sportowych popisów i żerowania na dziedzictwie KC.

Publiczność przerzedziła się przed zamykającym wieczór koncertem Vijay Iyer Trio, choć osoby czekające na ich koncert wcześniej dość długo spacerował we foyer. Za sprawą ubiegłorocznej płyty "Historicity", Iyer w niesłychanie krótkim okresie z nadziei jazzu stał się jednym z głównych jego innowatorów. Koncert jeszcze bardziej wyraziście ukazał potencjał trio, w którym zasadniczo nie ma lidera. Z grającym w rytmiczny, wyważony sposób Iyerem perfekcyjnie rezonował genialny 23-letni perkusista Marcus Gilmore (wnuk Roy'a Haynesa) o kapitalnej wyobraźni i  kontrabasista Stephan Crump. Oprócz dwóch utworów skomponowanych przez Iyera usłyszeliśmy szereg reinterpretacji składających się na "Historicity", oraz później wprowadzony utwór z repertuaru Micheala Jacksona. Uwypuklone zostało ekstrahowanie czynników pierwszych źródłowych kompozycji, redukowanie ich do melodycznych i rytmicznych wyznaczników, zapewniających rozpoznawalność w tych już zupełnie autorskich wersjach trio Iyera. Genialny koncert pełen inteligentnej, ale nie przeintelektualizowanej muzyki. W ubiegłorocznym wywiadzie dla nas Vijay mówił "W tym co my robimy chodzi o brzmienie, dźwięk, strukturę i przestrzeń, jest to bardzo kompozycyjne. Nawet gdy improwizujemy, służy to czemuś większemu. Zajmujemy się formami sztuki, które nie są tak bardzo skupione na soliście, mają bardziej kolektywne zabarwienie." Koncert był namacalnym tego dowodem.

 

Ostatni dzień WSJD (w galerii od siódmego rzędu miniatur) był spokojniejszy od poprzedniego, choć bez przesunięć w programie się nie obyło.

Kurt Elling, główny magnes dla publiczności, zamiast ostatni, zagrał pierwszy. Z towarzyszeniem początkowo trzy-, a później czteroosobowego zespołu dał całkiem ciekawy koncert. Jeśli koncert Ellinga nie przełamał rezerwy Waszego korespondenta do wokalistyki jazzowej, to chyba tylko Hancock z materiałem z ostatnich płyt dałby radę. Skala Ellinga i panowanie nad głosem były imponujące, a skatowo-beat-boxowe wstawki w porządku. Akompaniujący zespół grał bardzo profesjonalnie, choć w instrumentalnych wycieczkach był nierówny, a gościnnie występujący gitarzysta John McLean trochę irytował. Obiecywany w tytule koncertu Coltrane, a właściwie Coltrane & Hartman, pojawiał się sporadycznie i schowany został głęboko. Choć to muzyka na dłuższą metę nie dla mnie, na pewno warto było ją przeżyć.

Kolejny koncert był dla mnie główną atrakcją wieczoru i pokładane nadzieje zasadniczo spełnił. Projekt Rudresh Mahanthappa's Codebook (zatytułowany tak na potrzeby festiwalu, sam Mahanthappa nazywa go Samdhi) to inicjatywa saksofonisty szybko wspinającego się na jazzowy piedestał. Mahanthappa, podobnie jak występujący dzień wcześniej Iyer, jest nie tylko utalentowanym kompozytorem, lecz też cenionym side-manem i chociażby dzień wcześniej grał w Montrealu z Jackiem DeJohnette. Na WSJD zaprezentował swój najbardziej elektryczny zespół, łączący jazz-rockowy idiom z kanonami muzyki hinduskiej. Jednak w nieoczywisty sposób i pod powierzchnią, gdyż poza jednym sitarowym intro basisty nie było wyraźnych estetycznych odniesień. Ogólne wrażenie zdecydowanie pozytywne, choć słychać było, że zespół gra ze sobą rzadko, a utwory na laptop i saksofon były zbyt ciasno związane elektroniką. W kolejnym numerze PopUp znajdziecie wywiad z Rudreshem.

Wieczór i cały festiwal zamykał koncert pt. Another Lifetime, podtytuł: A Tribute to Tony Williams. Hołd oddano nie tyle Williamsowi, co estetyce wprowadzonej przez jego trio z Johnem McLaughlinem i Larry'm Youngiem w 1969r. na płycie "Emergency!". Czyli fusion bez instrumentów dętych, za to mocno rockowe. Perkusistka Cindy Blackman i gitarzysta Vernon Reid prowadzą już jeden tribute'owy projekt poświęcony Williamsowi, a skład na WSJD, z Felixem Pastoriousem, synem Jaco, na basie, zagrał ze sobą po raz pierwszy. Reid, Pastorius - nazwiska znane i lubiane nad Wisłą. Koncert był więc energetyczny, momentami funkujący, ale zarazem czytelny i przejrzysty - po dwóch utworach wiadomo było, na czym upłynie kolejna godzina.

Podsumowując, tegoroczna edycja WSJD nawiązała do najlepszych lat festiwalu, a skondensowanie koncertów na przestrzeni kolejnych 4 dni służyło atmosferze imprezy. Koncerty Vijay Iyer Trio oraz Mostly Other People Do the Killing zdecydowanie wyrożniły się na festiwalu. Tuż za nimi byłaby grupa Rudresha Mahanthappa, gdyby utrzymała intensywność przez cały koncert, oraz Kurtem Ellingiem, gdyby instrumentaliści trochę mocniej buzowali pod aksamitną powierzchnią. Oby kolejna edycja kontynuowała powrót festiwalu do świetności.

[zdjęcia: Piotr Lewandowski]

Portico Quartet [fot. Piotr Lewandowski]
Portico Quartet [fot. Piotr Lewandowski]
Portico Quartet [fot. Piotr Lewandowski]
Portico Quartet [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Mostly Other People Do the Killing [fot. Piotr Lewandowski]
Pharoah Sanders [fot. Piotr Lewandowski]
Pharoah Sanders [fot. Piotr Lewandowski]
Pharoah Sanders [fot. Piotr Lewandowski]
Pharoah Sanders [fot. Piotr Lewandowski]
Pharoah Sanders [fot. Piotr Lewandowski]
Pharoah Sanders [fot. Piotr Lewandowski]
TU [fot. Piotr Lewandowski]
TU [fot. Piotr Lewandowski]
TU [fot. Piotr Lewandowski]
TU [fot. Piotr Lewandowski]
TU [fot. Piotr Lewandowski]
Stick Men [fot. Piotr Lewandowski]
Stick Men [fot. Piotr Lewandowski]
Stick Men [fot. Piotr Lewandowski]
Stick Men [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio [fot. Piotr Lewandowski]
Vijay Iyer Trio
Kurt Elling [fot. Piotr Lewandowski]
Kurt Elling [fot. Piotr Lewandowski]
Kurt Elling [fot. Piotr Lewandowski]
Kurt Elling [fot. Piotr Lewandowski]
Kurt Elling [fot. Piotr Lewandowski]
Kurt Elling [fot. Piotr Lewandowski]
Rudresh Mahanthappa's Codebook [fot. Piotr Lewandowski]
Rudresh Mahanthappa's Codebook [fot. Piotr Lewandowski]
Rudresh Mahanthappa's Codebook [fot. Piotr Lewandowski]
Rudresh Mahanthappa's Codebook [fot. Piotr Lewandowski]
Rudresh Mahanthappa's Codebook [fot. Piotr Lewandowski]
Rudresh Mahanthappa's Codebook [fot. Piotr Lewandowski]
Rudresh Mahanthappa's Codebook [fot. Piotr Lewandowski]
Another Lifetime [fot. Piotr Lewandowski]
Another Lifetime [fot. Piotr Lewandowski]
Another Lifetime [fot. Piotr Lewandowski]
Another Lifetime [fot. Piotr Lewandowski]
Another Lifetime [fot. Piotr Lewandowski]