polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
Triptykon Eparistera Daimones

Triptykon
Eparistera Daimones

Tom Gabriel Warrior na muzyce zjadł zęby jak mało kto. To właśnie dowodzone przez niego zespoły, najpierw Hellhammer, potem Celtic Frost, miały ogromny wpływ na powstanie, działalność i przede wszystkim dokonania choćby Paradise Lost, Darkthrone, Sadness. Rozpiętość stylistyczna, o którą zahaczył Tom, też czasem przyprawiała słuchaczy o zawał serca. Wystarczy wspomnieć prawie glamowy album „Cold Lake”.

Dwa lata temu doszło do rozłamu w szeregach Celtic Frost i Tom zdecydował o rozpoczęciu nowej muzycznej drogi. Kiedyś już raz próbował sił, kisząc się w niezrozumiałych eksperymentach z Apollyon Sun. Tym razem poszedł za ciosem ostatniego albumu Celtic Frost – „Monotheist” (2006). Po tak entuzjastycznych recenzjach wspomnianej płyty tylko głuchy nie kontynuowałby właściwie obranego kursu. W Triptykon spotkały się dwa muzyczne pokolenia. Doświadczenie lidera i zaangażowanie młodych muzyków (gitarzysta V Satura z Dark Fortress, perkusista Norma Lonhard z Fear My Thoughts, basistka Vanja Slajh) zaowocowało podniosłym, transowym i piekielnie obskurnym materiałem. Wydobyto wiele elementów znanych z „Monotheist”, przez co „Eparistera Daimones” może być uważany za jego następcę. Ciągle piorunujące wrażenie robi cedzący i złowrogi głos Warriora na tle monolitycznej, mrocznej i lepkiej od smoły muzyki. Takich płyt słucha się od początku do końca. To nie zbiór plików bez ładu i składu, które wrzucisz bezmyślnie do iPoda. To koncept, który zamyka się w ponad 72. minutach.

Zdaję sobie sprawę, że typowanie najlepszych płyt 2010 roku już w marcu, wydaje się być pomysłem co najmniej dziwnym i niedorzecznym, ale „Eparistera Daimones” jest właśnie takim albumem.  Dodatkowo piorunujące wrażenie robi oprawa graficzna samego H.R. Gigera. Obok takiej płyty obojętnie przejść się nie da.

[Marc!n Ratyński]