polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
SCARLETT JOHANSSON Anywhere I Lay My Head

SCARLETT JOHANSSON
Anywhere I Lay My Head

Nad blond aktorkami sprawdzającymi się wokalnie chyba na zawsze ciążyć będzie widmo Marylin Monroe (która przecież śpiewać potrafiła) i jej „Happy Birthday”, w zbiorowej percepcji degradujące takie próby w najlepszym przypadku do ciekawostek, a w najgorszym – do pretensjonalnych wybryków gwiazd. Stąd pomysł Scarlett Johansson na album wypełniony kowerami Toma Waitsa wydaje się co najmniej kuriozalny. Jednak gdy bliżej przyjrzeć się temu projektowi, w którym rolę równie ważną jak Scarlett odgrywa Dave Sitek z TV on the Radio, a wśród wybranych utworów Waitsa w sumie nie ma przebojów, okazuje się on całkiem ciekawym przedsięwzięciem. Tych dwoje, z pomocą tak utalentowanych nowojorskich muzyków jak muzyczny mózg grupy Celebration, multiinstrumentalista Sean Antanaitis, gitarzysta Yeah Yeah Yeahs Nick Zinner czy Jallel Bunton i Tunde Adepimbe z TVOTR, waitsowskie songi reinterpretuje bowiem w rozedrganym, dusznym brzmieniu czerpiącym z dokonań Cocteau Twins i bliskim masywnej ścianie dźwięku TV on the Radio. Celebracja fascynację Waitsem i ich wzajemna interakcja często, choć nie na całej płycie, okazuje się całkiem owocna.

Panna Johansson zasługuje na sympatię za jej aktorski dorobek, a naprawdę słusznie postąpiła wybierając aktorstwo. Scarlett na szczęście śpiewa tak, jakby była doskonale świadoma swych ograniczeń, a jej niski (tak, naprawdę niski) głos został przez Siteka umiejętnie wkomponowany w brudne, powoli kroczące brzmienie, w którym gitary i syntezatory stanowią trzon dla szerokiego instrumentarium, dzięki któremu ta muzyka żyje. „Anywhere I Lay My Head” świetnie (i wymownie) rozpoczyna się instrumentalnym Fawn, płynnie przechodzącym w niezłe Town with No Cheer i najmocniejsze dwa utwory albumu – Falling Down ze świetnym banjo i wokalnym wsparciem Davida Bowie (ten pojawia się także chwilę później w Fannin Street) oraz wciągający utwór tytułowy. Następująca po autorskim Song for Jo druga połowa albumu jest jednak słabsza, gdyż ukrycie Scarlett w TVOTR-pochodnym brzmieniu już tak nie zaskakuje, choć sekwencja zaburzających tę estetykę utworów – I Wish I Was in New Orleans zaśpiewanym z akompaniamentem katarynki oraz dyskotekowo-neworderowym I Don’t Wanna Grow Up – wychodzi płycie na dobre.

Choć „Anywhere I Lay My Head” słucha się jako swoistej ciekawostki, w której sięgnięcie po Waitsa jest dla Johansson raczej pretekstem dla zrealizowania jej muzycznych fascynacji, niż coś wnoszącą reinterpretacją, to jednak współpraca z tak wyrazistymi muzykami uczyniła ten projekt interesującym. Dlatego zdecydowanie wyżej oceniam ten album, niż ostatni film z jej udziałem, jaki miałem okazję zobaczyć. Warto sprawdzić.

[Piotr Lewandowski]