polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
 Kopiowanie nudy


Kopiowanie nudy

Mój pierwszy świadomy podział na muzykę dobrą i złą dokonał się poprzez wciśnięcie przycisku REC w magnetofonie Grundig w latach 80-tych. Stało się to w trakcie Wieczoru Płytowego Tomasza Beksińskiego w PRII albo Listy Przebojów Marka Niedźwieckiego w PRIII. W każdym bądź razie już dość dawno ...
    Wówczas jedynym sposobem na nagranie i przegranie sobie czegoś dobrego było posiadanie kaseciaka. Szczytem marzeń był dwu-kaseciak, a bajerem możliwość przegrywania z podwojoną szybkością. Źródłem nagrań było radio bądź kaseta pożyczona od kolegi. Przegrane kasety z czasem nabierały bezcennej wartości a płyt słuchało się i znało na pamięć w całości. Tak zaczynało się moje kopiowanie ...
    W socjalistycznej szaro-rzeczywistości dostęp do muzycznych nowinek był co najmniej trudny.
    Właściwie było tylko radio i tandetna Wideoteka (z Krzysztofem "Zombie" Szewczykiem). Takie okna na świat. Radio miało wówczas olbrzymią opiniotwórczą moc (czego nie można powiedzieć już dzisiaj) i potrafiło wmówić ludziom, że Lionel Richie jest bogiem oraz lansować koszmary w stylu Wanda i Banda. Ale zdarzały się też audycje, dzięki którym można było usłyszeć nagrania new romantic, punkowe, metalowe, nowofalowe i gotyckie. Spiker mówił wtedy śmiertelnie poważnym głosem: "Kochani słuchacze, pierwsza część płyty którą zaprezentujemy trwa 29 a druga 25 min" tym samym mówiąc "przygotujcie sobie kasetę 60 minutową, po pierwszej części zrobimy przerwę, tak abyście zdążyli przewinąć kasety na drugą stronę".
    To było oczywiste przyzwolenie na kopiowanie, ale cóż - wówczas posiadanie oryginalnych płyt - zwłaszcza zachodnich - było abstrakcyjnym marzeniem. W szerokiej świadomości zaistniało jednak przekonanie, iż nie ma w tym nic złego - wręcz przeciwnie - służy to pogłębianiu swojej muzycznej wiedzy i wrażliwości. To przekonanie pozostało w nas do dzisiaj. Nie zaryzykuje więc zbytnio jeśli stwierdzę, iż Polacy mają je we krwi
    Bo choć czasy diametralnie się zmieniły to dostęp do legalnych nośników - paradoksalnie - nie tak bardzo. Średnia cena płyty to 50-60 zł. Dla wielu jest to próg magiczny. W głowie się bowiem (i w kieszeni) nie mieści, żeby kupować w miesiącu kilka takich płyt. W dodatku wybór płyt w sklepach nie jest rewelacyjny i skierowany głównie do masowego słuchacza. Dzisiaj dla poszukiwacza muzycznych konfitur rolę radia przejął Internet, który pomnożył możliwości do kwadratu. Taki stan rzeczy ma swoje zalety, ale także i wady. Korzyści są nader oczywiste: większy dostęp do każdego rodzaju muzyki i możliwość natychmiastowego wychwytywania nowości. Jednak większy dostęp powoduje kopiowanie nudy.
    Ściąga się z Internetu setki niepotrzebnych nagrań (bo można), którym poświęca się coraz mniej czasu. W efekcie rozmywa się gust i smak a muzykę traktuje się instrumentalnie. Nowości jest już tak dużo, że i tak za nimi nie nadążymy (nieraz traci się wręcz ochotę na słuchanie czegoś sprzed paru lat). Szkoda na to wszystko czasu.
    Jak dotąd - wszystkie kampanie antypirackie są niczym szarże Don Kichota - bezładne, nieskuteczne i na pokaz. Tak naprawdę nie dzieje się nic co mogłoby mnie zmusić do zaprzestania kopiowania: płyty nie tanieją, wybór się nie zwiększa a dystrybucja zawodzi (przypomnę tylko, że np. debiut Interpola ukazał się w Polsce niemal rok po światowej premierze).
    Idealnym rozwiązaniem wydaje się być połączenie kupowania niektórych płyt ze ściąganiem muzyki z Internetu. Z jednej strony oddajemy bowiem muzykom to co ich (czyli mamonę) a sobie dajemy radość posiadania towaru luksusowego z piękna książeczką i idealnym dźwiękiem. Z drugiej zaś strony, kopiując muzykę zwiększamy swoje muzyczne horyzonty (dzięki którym - być może - kupimy legalną płytę) i niwelujemy przepaść w muzycznej edukacji z Zachodem.
    Jednak kopiowanie nudy to nie sztuka. Banalnie to na koniec zabrzmi, ale tak jak wszystko - nawet to - trzeba robić z głową.

[Marcin Jaśkowiak]