polecamy
Podziel się: twitterwykopblipfacebookdelicious
PELICAN City of Echoes

PELICAN
City of Echoes

Nowa płyta kwartetu z Chicago jest kontynuacją drogi obranej na poprzednim wydawnictwie "The Fire of Our Throats Will Becon the Thaw". Już wtedy w ich muzykę wkradła się większa melodyjność, która stopniowo zaczęła wypierać ściany potężnych gitarowych riffów, które dominowały na debiutanckiej "Australasia". Pomimo iż była to zmiana niewielka, już wtedy wywołała pomruki niezadowolenia najdawniejszych fanów, którzy zarzucali Pelicanowi porzucenie swoich najlepszych cech. Jeśli byliście w tej grupie, istnieje spora szansa, że "City of Echoes" nie zagości na długo w waszych uszach. Najnowsza płyta bowiem konsekwentnie otwiera się na spokojniejsze i coraz bardziej melodyjne obszary gitarowego grania. I nie chodzi tu bynajmniej o akustyczne elementy, które od początku, na każdej z płyt miały swoje pięć minut. Przesunięty jednak został środek ciężkości, nadając prymat wyraźnym motywom, większej różnorodności, bardziej wszechstronnemu wykorzystaniu potencjały drzemiącego w muzykach Pelicana. Oczywiście nadal zdarzają się mocne riffy, porywające do rytmicznego poruszania głową czy dynamiczne galopady podwójnej stopy. Co więcej, dzięki wymieszaniu ze spokojniejszymi fragmentami, nie gubią się w monotonii, korzystając w prawa wyraźnego kontrastu. Porzucono jednak ciężkie, brudnawe brzmienie na rzecz bardziej wygładzonego, łagodniejszego, ale i pełniejszego. Dzięki temu jeszcze wyraźniej słychać doskonałą współpracę i wzajemne uzupełnianie się gitarzystów, którzy z łatwością i kunsztem przechodzą pomiędzy kolejnymi motywami, bez względu na to, czy składają się one z melodyjnych, czystych dźwięków czy też z ciężkich riffów okraszonych dynamiczną perkusją. Dwie gitary oraz bas idealnie wypełniają całą przestrzeń, udowadniając, że potencjalny wokal mógłby tylko i wyłącznie przeszkadzać.

Jak zwykle w takich przypadkach zdania będą podzielone. Ortodoksyjni fani stwierdzą (który to już raz), że zespół odszedł od swoich korzeni albo nawet sprzedał się grając melodyjki dla małych dzieci. Trzeba jednak docenić niechęć Pelicana to trzymania się, może sprawdzonych, ale utartych pomysłów i odcinania od nich kolejnych kuponów. "City of Echoes" to próba przejścia na trochę inne obszary, uzyskania dopływu świeżego powietrza bez jednoczesnego zerwania ze swymi charakterystycznymi cechami. Jak dla mnie, próba ta wypadła niemal doskonale. Udało się zachować właściwe proporcje pomiędzy starymi, ciężkimi klimatami, a wielością motywów i wpadających w ucho harmonii. Poza tym o ile ciekawiej jest usłyszeć, że zespół się rozwija, niż dostać nowy/stary zestaw dobrych, ale podobnych utworów. A o tym, że nowy materiał doskonale prezentuje się na żywo i wcale nie odbiega od dużo bardziej gitarowej płyty "Australasia", mogliśmy się przekonać na świetnym koncercie grupy, jaki miał miejsce we wrocławskim Firleju pod koniec listopada ubiegłego roku.

[Aleksander Kobyłka]