Kiedy słyszę White Stripes to mam dość. W końcu jestem krytykiem muzycznym i nic nie sprawia mi większej radości niż przywalenie artyście, okazanie swojej wyższości i zaleczenie własnych kompleksów złośliwymi uwagami. A cholerni White Stripes ciągle nie ułatwiają mi zadania. Co płyta, ja w płacz, bo znowu mi się podoba. A przy Icky Thump wylałam już morze łez, o zgrozo, podoba mi się bardziej niż pozostałe. Zręczność Jacka White’a w wykręcaniu starego dobrego bluesa wzbudziłaby podziw nie tylko Roberta Johnsona, ale i samego Szatana, który nie miałby nawet śmiałości zaczepiać White’a na rozstaju dróg. W tle przebijają się dźwięki charakterystyczne dla rejonu Nashville, do którego Jack przeniósł się z żoną i dziećmi (drugie w drodze). Takie You Don’t Know What Love Is (You Do As You’re Told) mocno zalatuje Neilem Youngiem.
Mniej w tym wszystkim garażu, a więcej stodoły (i to akurat jest zaleta). Jest jeszcze trochę klimatów „voo doo w Meksyku” (Conquest), „Ozzy Osbourne też by tak chciał, ale jest już za stary” (Little Cream Soda) oraz „atak zombie rocka z lat 90.” (Bone Broke). Właściwie nie ma tu kawałka, który by rozczarował, znudził albo sugerował, że White’om skończyły się pomysły. Wręcz przeciwnie. Chyba się zapłaczę na śmierć.
[Dagny Kurdwanowska]